Weszłam do kuchni, łapiąc się za głowę. Z tego wszystkiego po upadku nie podniosłam nawet swojej butelki.
Noah i Lewis siedzieli przy kuchennym stole i kiedy się zjawiłam, Noah podniósł się z krzesła, szybko do mnie podchodząc.
- Chloe, co ci się stało?
Machnęłam lekceważąco dłonią, wyjmując z lodówki wodę i nie zawracając sobie głowy jakimiś szklankami, wypiłam ją od razu z butelki.
- Po prostu trochę mi gorąco - odpowiedziałam, nabierając powietrza do ust. Jezu, znowu mi słabo.
Noah położył mi dłonie na ramionach i opiekuńczym gestem zaprowadził mnie w kierunku krzesła. Rzuciłam kątem oka na Lewisa. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Hejka - rzuciłam i od razu oparłam łokieć o stół, ukrywając twarz w jednej dłoni.
Gdy ją odsunęłam, zobaczyłam, że jej połowa jest cała w błocie. Rozszerzyłam zdumiona powieki i usta, jeszcze raz przecierając twarz, a gdy na ręce pojawiła się większa warstwa mokrego piasku, zerwałam się na równe nogi. Chciałam wybiec do łazienki, ale zanim zdążyłam się odwrócić, Noah stał już przy mnie z miską pełną letniej wody, toteż z powrotem usiadłam na krześle.
- Miałaś zderzenie z jakimś zwierzęciem? - spytał, podając mi waciki i stawiając lusterko na stole, bym mogła sama się umyć.
Prawa strona, czyli ta, na którą głównie upadłam, cała była pokryta warstwą ciemnobrązowego błota. Moje usta wykrzywił grymas. To ohydne! Biegłam tak cały czas? Przecież po tym, kiedy wybiegłam z plaży drugim wyjściem, poruszałam się przez niewielki, ale zawsze, kawałek miasta! Dlaczego nic nie poczułam?
Wiedziałam dlaczego, ale odtrącałam od siebie te myśli. W dodatku chłopak, na którego wpadłam ciągle powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Teraz już dowiedziałam się czemu. Z pewnością spłonęłam rumieńcem na całej twarzy, jednak przez zakrytą połówkę mogłam stwierdzić, że rumienię się tylko po jednej stronie.
- Można tak powiedzieć - prychnęłam na pytanie Noah i zaczęłam się myć.
Kątem oka zobaczyłam, jak Lewis wymienia z Noah porozumiewawcze spojrzenia. Ach, oni i te ich gejowskie gierki!
Lewis był naprawdę w porządku, chociaż czasem mnie wkurzał. Był bardziej poważny niż Noah, toteż kiedy ja i mój przyjaciel śmialiśmy się z jakiegoś super-ekstra-przezabawnego żartu, Lewis patrzył na nas jak na idiotów albo (nierzadko) nas uciszał. W dodatku często był zarozumiały i nie można było przy nim wyrazić swojej opinii na jakiś temat, bo od razu rozpoczynał swoją przemowę, na którą nie można było odpowiedzieć kompletnie nic, bo i tak zostałoby się zgaszonym. Lewis był rok starszy i studiował to samo co Noah: specjalizację ubioru. Poznali się któregoś dnia na festynie dobroczynnym organizowanym na naszej uczelni. Noah przygotowywał wtedy prezentację o wrażliwości ludzkiej i wzajemnej akceptacji. Praca tak spodobała się Lewisowi, że po wszystkim umówili się na randkę. Potem znowu, znowu i znowu, aż w końcu nakryłam ich w domu. Tego akurat nie chciałabym opowiadać, ale za każdym razem, gdy o tym myślę, niepostrzeżenie się uśmiecham.
Lewis miał jednak kilka prawdziwych zalet (bądźmy szczerzy, gdyby ich nie miał, zabroniłabym Noah się z nim spotykać. Musiałam dbać o swoją siostrę), które - według Noah - przewyższały wady, ale według mnie były jedynie ich przykrywką. Po pierwsze, Lewis robił najlepsze spaghetti na świecie. Kto nie jadł tego dania w wykonaniu tego chłopaka, nie powinien wypowiadać się na temat prawdziwej kuchni. Po drugie, kiedyś dobrowolnie poszedł ze mną na zakupy po mojej wypłacie i pomógł mi wybrać urodzinowy prezent dla Noah. Mieliśmy przy tym niezły ubaw (przynajmniej ja tak to wspominam, bo Lewis pewnie udawał). Był więc bardzo pomocny. Po trzecie, co chyba najważniejsze, sprawiał, że Noah był szczęśliwy. Nienawidziłam, kiedy mój przyjaciel był przygnębiony, a od jakichś sześciu miesięcy właściwie bez przerwy się uśmiechał. Czuł się przy Lewisie dobrze i bezpiecznie. Nie mogłam pragnąć niczego więcej.
Skończyłam obmywać twarz i włożyłam brudne waciki do miski, po czym wytarłam się ręcznikiem. Wypuściłam powietrze z ust, zerkając na chłopaków.
- Zaczynam zajęcia za godzinę, więc macie sporo czasu, by namyśleć się nad karą dla mnie - klepnęłam swoje uda i wstałam, sprzątając rzeczy, jakie przyniósł dla mnie Noah.
- Musisz tam iść? - jęknął Lewis. Spojrzałam na niego i posłałam mu przepraszający uśmiech.
- Nie mam zamiaru obijać się tak jak wy.
- Ale dziś są twoje urodziny!
Zacisnęłam usta i pokręciłam stanowczo głową.
- Błagam, traktujmy te dzień tak, jakby w niczym nie różnił się od pozostałych - westchnęłam cicho i weszłam do łazienki, ściągając legginsy i stanik, które także były brudne od błota. Wrzuciłam rzeczy do umywalki, postanawiając, że upiorę je później sama, po czym weszłam pod prysznic.
Gorąca woda, która powitała się z moim ciałem, zmyła ze mnie pot, błoto i wszystkie inne nieprzyjemności, jakie mnie dziś spotkały. Mówiąc "nieprzyjemności", mam na myśli zdarzenie z plaży. Nie powinnam się tak tym przejmować, ale sprawa zupełnie nie dawała mi spokoju. Uznałam w końcu tego chłopaka za przystojnego! Owszem, był przystojny, nawet cholernie przystojny, miał idealną sylwetkę, włosy i na dodatek wszystkiego jeszcze te krótkie spodenki, które apetycznie zwisały mu z bioder.
Otworzyłam oczy jak poparzona i odsunęłam się od strumienia wody. Nie mogłam tak o nim myśleć, nie mogłam i nie chciałam. Naprawdę pragnęłam nie czuć nic, zapomnieć. To tylko zwykły chłopak, Chlo.
Im dłużej się do tego przekonywałam, tym bardziej zaczynałam w to wierzyć. Nie mogłam jednak uciec przed wspomnieniami, które atakowały mnie jak bumerang...
Pięć lat wcześniej
Wróciłam ze szkoły i rzuciłam swój plecak na łóżko. To był ciężki dzień. Wymęczyli nas z francuskiego i w dodatku zadali mnóstwo zadań z matematyki. Lubiłam matematykę, ale nie miałam do niej dzisiaj głowy. Tata wracał z Michaelem z górskiej wyprawy. Czekałam na ten dzień od dawna: mieli wrócić w zeszłym tygodniu, ale wystąpiły jakieś komplikacje. Michael zawiadomił nas, że pogoda jest ciężka i będą musieli przeczekać kilka dni w namiocie.
Razem z mamą i moim młodszym o sześć lat bratem Loganem, siedzieliśmy właśnie w salonie, nerwowo spoglądając to na zegar, to na telewizor. Puszczali akurat jakąś denną komedię romantyczną, na którą i tak nie zwracaliśmy uwagi. Byliśmy zbyt podekscytowani i zestresowani nadchodzącą chwilą. Upiekłyśmy z mamą babeczki, a Logan narysował mega wielką kartkę powitalną. Mama Michaela zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy wszystko w porządku, ale odpowiedziałam tylko, że nadal czekamy.
Czekaliśmy. Czekaliśmy.
I znowu czekaliśmy.
Czekaliśmy jeszcze przez całą noc, a potem ranek. Mama zapomniała powiedzieć nam, żebyśmy poszli do szkoły, ale nawet, gdyby to zrobiła, i tak byśmy jej nie posłuchali. A co, jeśli wtedy by wrócili? Nie mogłam znieść myśli, że są jeszcze gdzieś w górach. Powinni tu być! Powinni nas uszanować, powinni wiedzieć, że się o nich martwimy!
Nagle usłyszeliśmy samochód na ulicy. Zerwaliśmy się na równe nogi i podbiegliśmy do okna, ale okazało się, że ktoś sobie tędy tylko przejeżdżał. Jakby nie mógł wybrać innej chwili!
Noah dzwonił do mnie dwanaście razy z propozycją, żebyśmy wyszli na lody, ale nie miałam ochoty się zgodzić. Odmawiałam mu już drugi tydzień, ale nigdy nie wiedziałam, kiedy nadejdzie czas ich powrotu. W głowie nie miałam żadnych lodów.
Moja tęsknota była ogromna. Tata obiecał, że zrobi dużo zdjęć, żebyśmy mogli powiesić je sobie w domu. Michael zresztą to samo obiecał swoim rodzicom. Miał szczęście, że znał się z moim tatą i dzielił z nim pasję, pomimo swojego młodego wieku. Miał osiemnaście lat i jego rodzice nie mieli problemu z puszczaniem go na piesze wędrówki w góry. Oczywiście pod warunkiem, że szedł tam z moim ojcem, który góry znał jak własną kieszeń.
Czekaliśmy. Czekaliśmy.
I znowu czekaliśmy.
Aż do momentu, kiedy zadzwonił do nas sierżant policji z informacją, że w górach znaleziono zwłoki. Należały do mojego taty i mojego chłopaka.
Z trudem powstrzymywałam łzy, gdy przywołuję do siebie wyraz twarzy mamy, kiedy się dowiedziała. Jeszcze trudniej wspominać mi było cokolwiek z tamtego okresu. To był najgorszy czas w całym moim dotychczasowym życiu.
Michaela znałam dzięki naszym rodzicom. Moja mama przyjaźniła się z jego matką jeszcze w szkole i często do siebie przychodziły. Z czasem mama zaczęła na te wizyty zabierać również mnie. Michael był naprawdę świetnym chłopakiem, czułam do niego coś wspaniałego, jednak czasem miałam wrażenie, że bardziej zależy mu na górach i moim tacie, niż na mnie. Gdy chciałam gdzieś z nim wyjść, tłumaczył, że nie ma czasu, ponieważ właśnie opracowuje jakiś plan wycieczki. Mimo wszystko, kochałam go. Albo taki miałam zamiar.
Z tatą miałam cudowny kontakt. Chyba nawet z mamą nie dogadywałam się tak świetnie jak z nim. Rozmawialiśmy o wszystkim. Gdy miałam jakiś problem, szłam do niego. Na pocieszenie stawaliśmy przy parapecie i patrzyliśmy na góry. To nas uspokajało.
Pamiętam, kiedy zabrał mnie kiedyś prawie na sam szczyt jakiegoś mniejszego wzniesienia. Stałam tam i gapiłam się na krajobraz pod nami. To było coś niesamowitego - czułam się jak królowa świata. Miałam szesnaście lat. To było miesiąc przed jego wyprawą. W dniu, w którym dowiedziałam się o jego śmierci, przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie pójdę w góry. Z oczywistych względów zaczęły mnie przerażać.
Nie chciałam ponownie przeżywać tego wszystkiego. Każde zauroczenie wzbudzało we mnie więcej emocji niż powinno. Przypominał mi się Michael, a wraz z Michaelem od razu tata. Wszelaki kontakt z chłopakami kończył się w moim przypadku źle - gdy tylko jakiś zaczynał się zbliżać, trzymałam go na dystans, tłumacząc się brakiem czasu, aż w końcu się odczepił. Nie chciałam tak żyć, ale nie umiałam inaczej. Zbyt bardzo bolała mnie świadomość, że ostatnim chłopakiem, którego chciałam obdarzyć miłością był Michael. Ten sam Michael, który wyruszył z moim tatą w góry i który razem z nim w tych górach zginął.
Noah oczywiście martwił się o mnie, bojąc się, że nigdy nie znajdę jakiegoś wybranka ani że nawet - jak to cudownie określał - nie zaliczę nikogo. Przerażała mnie myśl, że w ogóle miałabym kogoś zaliczać. Jakby to słowo cokolwiek znaczyło. A przecież stosunek płciowy między dwojgiem ludzi jest jednym z najważniejszych etapów w życiu każdego człowieka. Jak w ogóle można tego nie szanować i zaliczać? Nigdy tego nie rozumiałam i nigdy nie chciałam taka być, ale fakt faktem (mimo, że kryłam się z tym przed Noah) bałam się, że zostanę starą panną i dziewicą do końca życia przez to, co działo się ze mną w przeszłości.
Wyszłam z kabiny, ocierając się ręcznikiem i zawiązałam go na biuście, podchodząc do umywalki. Zapach Wiśniowej Rozkoszy unosił się po pomieszczeniu i lekko się uśmiechnęłam, patrząc na swoje odbicie. Ciekawa byłam, co wymyślili dla mnie Noah z Lewisem. Miałam nadzieję, że to nie będzie nic strasznego i że wyjdę z tego cało. Rok temu poszliśmy na wesołe miasteczko i było to traumatyczne przeżycie. Nienawidziłam wesołego miasteczka i Noah sprytnie to wykorzystywał. Dziękowałam Bogu, że tym razem się tam nie udamy.
Myjąc swoje ubrania, zastanawiałam się, czy zrobiłam wszystko na dzisiejsze zajęcia. Profesor Richards miał sprawdzać naszą wiedzę z zakresu "Dumy i uprzedzenia", ale o to akurat byłam spokojna. Tę książkę czytałam niezliczoną ilość razy, bardziej martwił mnie jednak fakt, że chyba mieliśmy prezentować swoje koncepty na temat nowego zakończenia "Rozważnej i romantycznej" i pół nocy głowiłam się z tym, że według mnie żadnego możliwego zakończenia być nie może, ponieważ byłoby to aż nadto skomplikowane. No, prawie pół nocy. Większość czasu i tak spędziłam z moją nową literacką zdobyczą.
Umyłam zęby i twarz, nałożyłam na siebie delikatny makijaż, po czym cmoknęłam ustami i wydostałam się z łazienki. Weszłam do swojego pokoju, wybierając żółtą spódniczkę oraz czarną bluzkę z krótkimi rękawkami, po czym rozczesałam włosy i puściłam je swobodnie wzdłuż ramion. Chwyciłam swoją torbę i wyszłam z domu, nie żegnając się z Lewisem i Noah, ponieważ nie zauważyłam ich w kuchni, co mogło oznaczać tylko to, że byli w pokoju mojego przyjaciela. A tam na pewno nie chciałam wchodzić i ich znowu na czymś nakrywać.
Na Uniwersytet Kalifornijski miałam pół godziny drogi. Wliczając w to oczywiście metro, którym lubiłam jeździć, ponieważ przyjemność sprawiało mi obserwowanie twarzy innych ludzi. Wszyscy byli inni i wyjątkowi na swój sposób. Jedni czytali książki, marszcząc przy tym brwi. Zastanawiałam się wtedy, czy pochłaniają ich słowa zawarte na kartkach, czy tylko czytają po to, by jak najszybciej dojść do końca. Drugi typ ludzi, "muzykowicze", ze słuchawkami na uszach tępo patrzyli się w okna metra, obserwując czarne ściany podziemia. Nie rozumiałam tego, co czuli. Gdybym ja słuchała muzyki, starałabym się chociaż ruszać lekko ustami, by śpiewać razem z artystą, a jeśli wstydziłabym się to robić, przynajmniej bym się uśmiechała. W końcu muzyka chyba nie mogła być aż tak straszna, prawda? Było mnóstwo innych typów ludzi: zagubieni materialiści albo zagubieni duchowo, kujony na ostatnią chwilę i tacy jak ja - wierni obserwatorzy. Takich było jednak najmniej, nad czym bardzo ubolewałam. W przeciągu dwóch miesięcy widziałam tylko dwie dziewczyny, które również skanowały innych wzrokiem, nie z widoczną wredotą, ale z niepohamowanym zainteresowaniem.
Gdy wysiadłam z metra, kupiłam sobie jeszcze drugie śniadanie - bagietki z serem, rukolą i czarnymi oliwkami. Z tak zapakowaną kanapką weszłam na Uniwersytet, który znajdował się po drugiej stronie ulicy od metra. Był to kompleks kilku budynków z jasnej cegły, otoczony licznymi uliczkami, wokół których rosły zielone krzewy, równo strzyżone co jeden tydzień. Nieopodal wejścia stała wysoka wieżyczka, a na tylnej części posesji rozciągało się szerokie boisko trawiaste, na którym ćwiczyliśmy podczas zajęć sportowych.
Lekcje z profesorem Richardsem zaczynały się w południowo-zachodnim budynku, więc spokojnie się tam udałam, co jakiś czas kiwając głowami i uśmiechając się do mijanych studentów, jeśli rozpoznałam w nich kogoś znajomego.
Sala, na której odbywały się moje pierwsze zajęcia, była ogromną aulą złożoną z krzeseł z połączonymi do nich deskami. Każdy rząd był wyżej od poprzedniego, a cały układ krzeseł tworzył półkole. Na dole, przy tablicy interaktywnej stał już profesor Richards - siwy mężczyzna około czterdziestki, który traktował literaturę jak najważniejszy kierunek studiów spośród wszystkich pozostałych. Przez jego sumienność, dyscyplinę i pracowitość nie sposób było go nie szanować.
Miejsce, na którym ostatnio siedziałam w pierwszym rzędzie, było zajęte, więc wypatrzyłam jakieś prawie na samej górze. Jęknęłam sama do siebie, ponieważ nie lubiłam tam siedzieć z uwagi na to, że słabo słyszałam profesora Richardsa. Zwykle przebywali tam tylko studenci, którym nie zależało na niczym, a na pewno nie na swoim kierunku.
Zajęłam miejsce obok ciemnowłosej dziewczyny, która pochylona nad swoim notesem, prawie mnie nie zauważyła. Miała starte dżinsy i białą koszulkę. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy niej, wyjmując zeszyt i ołówek na deskę przede mną.
Półtorej godziny zajęć minęło mi zadziwiająco szybko, ponieważ zafascynowała mnie teza na temat "Rozważnej i romantycznej", jaką postawił pewien student. Jeszcze nigdy wcześniej go nie widziałam, ale na literaturę chodziło około dwustu uczniów, więc nie sposób było spamiętać wszystkich. Historia, jaką wygłosił, tak mi się spodobała, że postanowiłam podejść do niego później i mu pogratulować. Poza tym pan Richards nie zapytał mnie z mojego własnego rozwiązania, a na dodatek nie miał nawet czasu przeprowadzić testu z "Dumy i uprzedzenia" (nad czym bardzo, ale to bardzo ubolewałam).
- Siedziałaś tu cały czas? - usłyszałam nagle obok siebie i aż podskoczyłam, zaczynając się pakować. Moja sąsiadka patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Miała pogodny wyraz twarzy, ale niespokojne oczy.
- Tak, chyba tak.
- Och, wybacz. Jestem Kelsey - powiedziała, wyciągając do mnie dłoń. Zerknęłam na jej palce, a potem znowu na jej twarz, lecz kiedy się ogarnęłam, ścisnęłam jej rękę.
- Miło mi. Chloe - uśmiechnęłam się, podnosząc się z miejsca.
- O czym mówił dzisiaj profesor?
Zmarszczyłam czoło, gdy już schodziłyśmy po schodach na dół.
- Przecież byłaś na zajęciach.
- Ach, tak, ale robiłam jeszcze esej na filologię - zachichotała. - Wróciłam późno z imprezy i kompletnie o nim zapomniałam.
- Rozumiem - pokiwałam powoli głową i wyciągnęłam z torby zeszyt, podając go jej. - Pożycz moje notatki.
Wyszczerzyła się do mnie.
- Rany, Chloe, dziękuję!
- Drobiazg - wzruszyłam ramionami.
- Czuję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami - zaśmiała się, po czym pomachała mi i odeszła w stronę kolejnego budynku. Zmrużyłam oczy, nie wiedząc, co dokładnie miała na myśli, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ tuż obok mnie mignął mi tajemniczy chłopak, z którym miałam pogadać.
Prawie rzuciłam się za nim pędem, a żeby ułatwić sobie jego zatrzymanie, chwyciłam go za przedramię. Natychmiast stanął jak wryty i odwrócił się w moim kierunku.
Byliśmy tego samego wzrostu, choć przez jego czarne, sterczące włosy można by rzec, że był wyższy. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę w kratę i dżinsy, a gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się zakłopotany.
- Tak?
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że bardzo spodobała mi się twoja prezentacja - westchnęłam, lekko się uśmiechając.
Od razu się rozluźnił.
- Ach, to. Już się bałem, że będziesz chciała mnie zabić.
- Nie - zaśmiałam się cicho. - Jeszcze nie, chyba, że mi powiesz, że popierasz postawę Marianny.
Również się zaśmiał, kręcąc głową.
- Marianny? Tej zarozumiałej, wrednej dziewczyny? Och, nie, zdecydowanie bardziej pochwalam zachowanie Eleonory - puścił mi oczko.
- Chociaż mimo wszystko muszę przyznać, że miłość Marianny do pana Willoughby'ego była nieokiełznana.
- I zdecydowanie dziecinna.
- To fakt.
Dobrze się czułam, kiedy tak z nim rozmawiałam na interesujące nas tematy. Nagle wyciągnął do mnie dłoń.
- Jestem James - powiedział z błyskiem w oku.
- Chloe - przedstawiłam się, ściskając jego rękę.
- Miło mi. Chciałabyś zjeść ze mną lunch?
Noah i Lewis siedzieli przy kuchennym stole i kiedy się zjawiłam, Noah podniósł się z krzesła, szybko do mnie podchodząc.
- Chloe, co ci się stało?
Machnęłam lekceważąco dłonią, wyjmując z lodówki wodę i nie zawracając sobie głowy jakimiś szklankami, wypiłam ją od razu z butelki.
- Po prostu trochę mi gorąco - odpowiedziałam, nabierając powietrza do ust. Jezu, znowu mi słabo.
Noah położył mi dłonie na ramionach i opiekuńczym gestem zaprowadził mnie w kierunku krzesła. Rzuciłam kątem oka na Lewisa. Patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Hejka - rzuciłam i od razu oparłam łokieć o stół, ukrywając twarz w jednej dłoni.
Gdy ją odsunęłam, zobaczyłam, że jej połowa jest cała w błocie. Rozszerzyłam zdumiona powieki i usta, jeszcze raz przecierając twarz, a gdy na ręce pojawiła się większa warstwa mokrego piasku, zerwałam się na równe nogi. Chciałam wybiec do łazienki, ale zanim zdążyłam się odwrócić, Noah stał już przy mnie z miską pełną letniej wody, toteż z powrotem usiadłam na krześle.
- Miałaś zderzenie z jakimś zwierzęciem? - spytał, podając mi waciki i stawiając lusterko na stole, bym mogła sama się umyć.
Prawa strona, czyli ta, na którą głównie upadłam, cała była pokryta warstwą ciemnobrązowego błota. Moje usta wykrzywił grymas. To ohydne! Biegłam tak cały czas? Przecież po tym, kiedy wybiegłam z plaży drugim wyjściem, poruszałam się przez niewielki, ale zawsze, kawałek miasta! Dlaczego nic nie poczułam?
Wiedziałam dlaczego, ale odtrącałam od siebie te myśli. W dodatku chłopak, na którego wpadłam ciągle powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. Teraz już dowiedziałam się czemu. Z pewnością spłonęłam rumieńcem na całej twarzy, jednak przez zakrytą połówkę mogłam stwierdzić, że rumienię się tylko po jednej stronie.
- Można tak powiedzieć - prychnęłam na pytanie Noah i zaczęłam się myć.
Kątem oka zobaczyłam, jak Lewis wymienia z Noah porozumiewawcze spojrzenia. Ach, oni i te ich gejowskie gierki!
Lewis był naprawdę w porządku, chociaż czasem mnie wkurzał. Był bardziej poważny niż Noah, toteż kiedy ja i mój przyjaciel śmialiśmy się z jakiegoś super-ekstra-przezabawnego żartu, Lewis patrzył na nas jak na idiotów albo (nierzadko) nas uciszał. W dodatku często był zarozumiały i nie można było przy nim wyrazić swojej opinii na jakiś temat, bo od razu rozpoczynał swoją przemowę, na którą nie można było odpowiedzieć kompletnie nic, bo i tak zostałoby się zgaszonym. Lewis był rok starszy i studiował to samo co Noah: specjalizację ubioru. Poznali się któregoś dnia na festynie dobroczynnym organizowanym na naszej uczelni. Noah przygotowywał wtedy prezentację o wrażliwości ludzkiej i wzajemnej akceptacji. Praca tak spodobała się Lewisowi, że po wszystkim umówili się na randkę. Potem znowu, znowu i znowu, aż w końcu nakryłam ich w domu. Tego akurat nie chciałabym opowiadać, ale za każdym razem, gdy o tym myślę, niepostrzeżenie się uśmiecham.
Lewis miał jednak kilka prawdziwych zalet (bądźmy szczerzy, gdyby ich nie miał, zabroniłabym Noah się z nim spotykać. Musiałam dbać o swoją siostrę), które - według Noah - przewyższały wady, ale według mnie były jedynie ich przykrywką. Po pierwsze, Lewis robił najlepsze spaghetti na świecie. Kto nie jadł tego dania w wykonaniu tego chłopaka, nie powinien wypowiadać się na temat prawdziwej kuchni. Po drugie, kiedyś dobrowolnie poszedł ze mną na zakupy po mojej wypłacie i pomógł mi wybrać urodzinowy prezent dla Noah. Mieliśmy przy tym niezły ubaw (przynajmniej ja tak to wspominam, bo Lewis pewnie udawał). Był więc bardzo pomocny. Po trzecie, co chyba najważniejsze, sprawiał, że Noah był szczęśliwy. Nienawidziłam, kiedy mój przyjaciel był przygnębiony, a od jakichś sześciu miesięcy właściwie bez przerwy się uśmiechał. Czuł się przy Lewisie dobrze i bezpiecznie. Nie mogłam pragnąć niczego więcej.
Skończyłam obmywać twarz i włożyłam brudne waciki do miski, po czym wytarłam się ręcznikiem. Wypuściłam powietrze z ust, zerkając na chłopaków.
- Zaczynam zajęcia za godzinę, więc macie sporo czasu, by namyśleć się nad karą dla mnie - klepnęłam swoje uda i wstałam, sprzątając rzeczy, jakie przyniósł dla mnie Noah.
- Musisz tam iść? - jęknął Lewis. Spojrzałam na niego i posłałam mu przepraszający uśmiech.
- Nie mam zamiaru obijać się tak jak wy.
- Ale dziś są twoje urodziny!
Zacisnęłam usta i pokręciłam stanowczo głową.
- Błagam, traktujmy te dzień tak, jakby w niczym nie różnił się od pozostałych - westchnęłam cicho i weszłam do łazienki, ściągając legginsy i stanik, które także były brudne od błota. Wrzuciłam rzeczy do umywalki, postanawiając, że upiorę je później sama, po czym weszłam pod prysznic.
Gorąca woda, która powitała się z moim ciałem, zmyła ze mnie pot, błoto i wszystkie inne nieprzyjemności, jakie mnie dziś spotkały. Mówiąc "nieprzyjemności", mam na myśli zdarzenie z plaży. Nie powinnam się tak tym przejmować, ale sprawa zupełnie nie dawała mi spokoju. Uznałam w końcu tego chłopaka za przystojnego! Owszem, był przystojny, nawet cholernie przystojny, miał idealną sylwetkę, włosy i na dodatek wszystkiego jeszcze te krótkie spodenki, które apetycznie zwisały mu z bioder.
Otworzyłam oczy jak poparzona i odsunęłam się od strumienia wody. Nie mogłam tak o nim myśleć, nie mogłam i nie chciałam. Naprawdę pragnęłam nie czuć nic, zapomnieć. To tylko zwykły chłopak, Chlo.
Im dłużej się do tego przekonywałam, tym bardziej zaczynałam w to wierzyć. Nie mogłam jednak uciec przed wspomnieniami, które atakowały mnie jak bumerang...
Pięć lat wcześniej
Wróciłam ze szkoły i rzuciłam swój plecak na łóżko. To był ciężki dzień. Wymęczyli nas z francuskiego i w dodatku zadali mnóstwo zadań z matematyki. Lubiłam matematykę, ale nie miałam do niej dzisiaj głowy. Tata wracał z Michaelem z górskiej wyprawy. Czekałam na ten dzień od dawna: mieli wrócić w zeszłym tygodniu, ale wystąpiły jakieś komplikacje. Michael zawiadomił nas, że pogoda jest ciężka i będą musieli przeczekać kilka dni w namiocie.
Razem z mamą i moim młodszym o sześć lat bratem Loganem, siedzieliśmy właśnie w salonie, nerwowo spoglądając to na zegar, to na telewizor. Puszczali akurat jakąś denną komedię romantyczną, na którą i tak nie zwracaliśmy uwagi. Byliśmy zbyt podekscytowani i zestresowani nadchodzącą chwilą. Upiekłyśmy z mamą babeczki, a Logan narysował mega wielką kartkę powitalną. Mama Michaela zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy wszystko w porządku, ale odpowiedziałam tylko, że nadal czekamy.
Czekaliśmy. Czekaliśmy.
I znowu czekaliśmy.
Czekaliśmy jeszcze przez całą noc, a potem ranek. Mama zapomniała powiedzieć nam, żebyśmy poszli do szkoły, ale nawet, gdyby to zrobiła, i tak byśmy jej nie posłuchali. A co, jeśli wtedy by wrócili? Nie mogłam znieść myśli, że są jeszcze gdzieś w górach. Powinni tu być! Powinni nas uszanować, powinni wiedzieć, że się o nich martwimy!
Nagle usłyszeliśmy samochód na ulicy. Zerwaliśmy się na równe nogi i podbiegliśmy do okna, ale okazało się, że ktoś sobie tędy tylko przejeżdżał. Jakby nie mógł wybrać innej chwili!
Noah dzwonił do mnie dwanaście razy z propozycją, żebyśmy wyszli na lody, ale nie miałam ochoty się zgodzić. Odmawiałam mu już drugi tydzień, ale nigdy nie wiedziałam, kiedy nadejdzie czas ich powrotu. W głowie nie miałam żadnych lodów.
Moja tęsknota była ogromna. Tata obiecał, że zrobi dużo zdjęć, żebyśmy mogli powiesić je sobie w domu. Michael zresztą to samo obiecał swoim rodzicom. Miał szczęście, że znał się z moim tatą i dzielił z nim pasję, pomimo swojego młodego wieku. Miał osiemnaście lat i jego rodzice nie mieli problemu z puszczaniem go na piesze wędrówki w góry. Oczywiście pod warunkiem, że szedł tam z moim ojcem, który góry znał jak własną kieszeń.
Czekaliśmy. Czekaliśmy.
I znowu czekaliśmy.
Aż do momentu, kiedy zadzwonił do nas sierżant policji z informacją, że w górach znaleziono zwłoki. Należały do mojego taty i mojego chłopaka.
Z trudem powstrzymywałam łzy, gdy przywołuję do siebie wyraz twarzy mamy, kiedy się dowiedziała. Jeszcze trudniej wspominać mi było cokolwiek z tamtego okresu. To był najgorszy czas w całym moim dotychczasowym życiu.
Michaela znałam dzięki naszym rodzicom. Moja mama przyjaźniła się z jego matką jeszcze w szkole i często do siebie przychodziły. Z czasem mama zaczęła na te wizyty zabierać również mnie. Michael był naprawdę świetnym chłopakiem, czułam do niego coś wspaniałego, jednak czasem miałam wrażenie, że bardziej zależy mu na górach i moim tacie, niż na mnie. Gdy chciałam gdzieś z nim wyjść, tłumaczył, że nie ma czasu, ponieważ właśnie opracowuje jakiś plan wycieczki. Mimo wszystko, kochałam go. Albo taki miałam zamiar.
Z tatą miałam cudowny kontakt. Chyba nawet z mamą nie dogadywałam się tak świetnie jak z nim. Rozmawialiśmy o wszystkim. Gdy miałam jakiś problem, szłam do niego. Na pocieszenie stawaliśmy przy parapecie i patrzyliśmy na góry. To nas uspokajało.
Pamiętam, kiedy zabrał mnie kiedyś prawie na sam szczyt jakiegoś mniejszego wzniesienia. Stałam tam i gapiłam się na krajobraz pod nami. To było coś niesamowitego - czułam się jak królowa świata. Miałam szesnaście lat. To było miesiąc przed jego wyprawą. W dniu, w którym dowiedziałam się o jego śmierci, przyrzekłam sobie, że nigdy więcej nie pójdę w góry. Z oczywistych względów zaczęły mnie przerażać.
Nie chciałam ponownie przeżywać tego wszystkiego. Każde zauroczenie wzbudzało we mnie więcej emocji niż powinno. Przypominał mi się Michael, a wraz z Michaelem od razu tata. Wszelaki kontakt z chłopakami kończył się w moim przypadku źle - gdy tylko jakiś zaczynał się zbliżać, trzymałam go na dystans, tłumacząc się brakiem czasu, aż w końcu się odczepił. Nie chciałam tak żyć, ale nie umiałam inaczej. Zbyt bardzo bolała mnie świadomość, że ostatnim chłopakiem, którego chciałam obdarzyć miłością był Michael. Ten sam Michael, który wyruszył z moim tatą w góry i który razem z nim w tych górach zginął.
Noah oczywiście martwił się o mnie, bojąc się, że nigdy nie znajdę jakiegoś wybranka ani że nawet - jak to cudownie określał - nie zaliczę nikogo. Przerażała mnie myśl, że w ogóle miałabym kogoś zaliczać. Jakby to słowo cokolwiek znaczyło. A przecież stosunek płciowy między dwojgiem ludzi jest jednym z najważniejszych etapów w życiu każdego człowieka. Jak w ogóle można tego nie szanować i zaliczać? Nigdy tego nie rozumiałam i nigdy nie chciałam taka być, ale fakt faktem (mimo, że kryłam się z tym przed Noah) bałam się, że zostanę starą panną i dziewicą do końca życia przez to, co działo się ze mną w przeszłości.
Wyszłam z kabiny, ocierając się ręcznikiem i zawiązałam go na biuście, podchodząc do umywalki. Zapach Wiśniowej Rozkoszy unosił się po pomieszczeniu i lekko się uśmiechnęłam, patrząc na swoje odbicie. Ciekawa byłam, co wymyślili dla mnie Noah z Lewisem. Miałam nadzieję, że to nie będzie nic strasznego i że wyjdę z tego cało. Rok temu poszliśmy na wesołe miasteczko i było to traumatyczne przeżycie. Nienawidziłam wesołego miasteczka i Noah sprytnie to wykorzystywał. Dziękowałam Bogu, że tym razem się tam nie udamy.
Myjąc swoje ubrania, zastanawiałam się, czy zrobiłam wszystko na dzisiejsze zajęcia. Profesor Richards miał sprawdzać naszą wiedzę z zakresu "Dumy i uprzedzenia", ale o to akurat byłam spokojna. Tę książkę czytałam niezliczoną ilość razy, bardziej martwił mnie jednak fakt, że chyba mieliśmy prezentować swoje koncepty na temat nowego zakończenia "Rozważnej i romantycznej" i pół nocy głowiłam się z tym, że według mnie żadnego możliwego zakończenia być nie może, ponieważ byłoby to aż nadto skomplikowane. No, prawie pół nocy. Większość czasu i tak spędziłam z moją nową literacką zdobyczą.
Umyłam zęby i twarz, nałożyłam na siebie delikatny makijaż, po czym cmoknęłam ustami i wydostałam się z łazienki. Weszłam do swojego pokoju, wybierając żółtą spódniczkę oraz czarną bluzkę z krótkimi rękawkami, po czym rozczesałam włosy i puściłam je swobodnie wzdłuż ramion. Chwyciłam swoją torbę i wyszłam z domu, nie żegnając się z Lewisem i Noah, ponieważ nie zauważyłam ich w kuchni, co mogło oznaczać tylko to, że byli w pokoju mojego przyjaciela. A tam na pewno nie chciałam wchodzić i ich znowu na czymś nakrywać.
Na Uniwersytet Kalifornijski miałam pół godziny drogi. Wliczając w to oczywiście metro, którym lubiłam jeździć, ponieważ przyjemność sprawiało mi obserwowanie twarzy innych ludzi. Wszyscy byli inni i wyjątkowi na swój sposób. Jedni czytali książki, marszcząc przy tym brwi. Zastanawiałam się wtedy, czy pochłaniają ich słowa zawarte na kartkach, czy tylko czytają po to, by jak najszybciej dojść do końca. Drugi typ ludzi, "muzykowicze", ze słuchawkami na uszach tępo patrzyli się w okna metra, obserwując czarne ściany podziemia. Nie rozumiałam tego, co czuli. Gdybym ja słuchała muzyki, starałabym się chociaż ruszać lekko ustami, by śpiewać razem z artystą, a jeśli wstydziłabym się to robić, przynajmniej bym się uśmiechała. W końcu muzyka chyba nie mogła być aż tak straszna, prawda? Było mnóstwo innych typów ludzi: zagubieni materialiści albo zagubieni duchowo, kujony na ostatnią chwilę i tacy jak ja - wierni obserwatorzy. Takich było jednak najmniej, nad czym bardzo ubolewałam. W przeciągu dwóch miesięcy widziałam tylko dwie dziewczyny, które również skanowały innych wzrokiem, nie z widoczną wredotą, ale z niepohamowanym zainteresowaniem.
Gdy wysiadłam z metra, kupiłam sobie jeszcze drugie śniadanie - bagietki z serem, rukolą i czarnymi oliwkami. Z tak zapakowaną kanapką weszłam na Uniwersytet, który znajdował się po drugiej stronie ulicy od metra. Był to kompleks kilku budynków z jasnej cegły, otoczony licznymi uliczkami, wokół których rosły zielone krzewy, równo strzyżone co jeden tydzień. Nieopodal wejścia stała wysoka wieżyczka, a na tylnej części posesji rozciągało się szerokie boisko trawiaste, na którym ćwiczyliśmy podczas zajęć sportowych.
Lekcje z profesorem Richardsem zaczynały się w południowo-zachodnim budynku, więc spokojnie się tam udałam, co jakiś czas kiwając głowami i uśmiechając się do mijanych studentów, jeśli rozpoznałam w nich kogoś znajomego.
Sala, na której odbywały się moje pierwsze zajęcia, była ogromną aulą złożoną z krzeseł z połączonymi do nich deskami. Każdy rząd był wyżej od poprzedniego, a cały układ krzeseł tworzył półkole. Na dole, przy tablicy interaktywnej stał już profesor Richards - siwy mężczyzna około czterdziestki, który traktował literaturę jak najważniejszy kierunek studiów spośród wszystkich pozostałych. Przez jego sumienność, dyscyplinę i pracowitość nie sposób było go nie szanować.
Miejsce, na którym ostatnio siedziałam w pierwszym rzędzie, było zajęte, więc wypatrzyłam jakieś prawie na samej górze. Jęknęłam sama do siebie, ponieważ nie lubiłam tam siedzieć z uwagi na to, że słabo słyszałam profesora Richardsa. Zwykle przebywali tam tylko studenci, którym nie zależało na niczym, a na pewno nie na swoim kierunku.
Zajęłam miejsce obok ciemnowłosej dziewczyny, która pochylona nad swoim notesem, prawie mnie nie zauważyła. Miała starte dżinsy i białą koszulkę. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy niej, wyjmując zeszyt i ołówek na deskę przede mną.
Półtorej godziny zajęć minęło mi zadziwiająco szybko, ponieważ zafascynowała mnie teza na temat "Rozważnej i romantycznej", jaką postawił pewien student. Jeszcze nigdy wcześniej go nie widziałam, ale na literaturę chodziło około dwustu uczniów, więc nie sposób było spamiętać wszystkich. Historia, jaką wygłosił, tak mi się spodobała, że postanowiłam podejść do niego później i mu pogratulować. Poza tym pan Richards nie zapytał mnie z mojego własnego rozwiązania, a na dodatek nie miał nawet czasu przeprowadzić testu z "Dumy i uprzedzenia" (nad czym bardzo, ale to bardzo ubolewałam).
- Siedziałaś tu cały czas? - usłyszałam nagle obok siebie i aż podskoczyłam, zaczynając się pakować. Moja sąsiadka patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Miała pogodny wyraz twarzy, ale niespokojne oczy.
- Tak, chyba tak.
- Och, wybacz. Jestem Kelsey - powiedziała, wyciągając do mnie dłoń. Zerknęłam na jej palce, a potem znowu na jej twarz, lecz kiedy się ogarnęłam, ścisnęłam jej rękę.
- Miło mi. Chloe - uśmiechnęłam się, podnosząc się z miejsca.
- O czym mówił dzisiaj profesor?
Zmarszczyłam czoło, gdy już schodziłyśmy po schodach na dół.
- Przecież byłaś na zajęciach.
- Ach, tak, ale robiłam jeszcze esej na filologię - zachichotała. - Wróciłam późno z imprezy i kompletnie o nim zapomniałam.
- Rozumiem - pokiwałam powoli głową i wyciągnęłam z torby zeszyt, podając go jej. - Pożycz moje notatki.
Wyszczerzyła się do mnie.
- Rany, Chloe, dziękuję!
- Drobiazg - wzruszyłam ramionami.
- Czuję, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami - zaśmiała się, po czym pomachała mi i odeszła w stronę kolejnego budynku. Zmrużyłam oczy, nie wiedząc, co dokładnie miała na myśli, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ tuż obok mnie mignął mi tajemniczy chłopak, z którym miałam pogadać.
Prawie rzuciłam się za nim pędem, a żeby ułatwić sobie jego zatrzymanie, chwyciłam go za przedramię. Natychmiast stanął jak wryty i odwrócił się w moim kierunku.
Byliśmy tego samego wzrostu, choć przez jego czarne, sterczące włosy można by rzec, że był wyższy. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę w kratę i dżinsy, a gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się zakłopotany.
- Tak?
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że bardzo spodobała mi się twoja prezentacja - westchnęłam, lekko się uśmiechając.
Od razu się rozluźnił.
- Ach, to. Już się bałem, że będziesz chciała mnie zabić.
- Nie - zaśmiałam się cicho. - Jeszcze nie, chyba, że mi powiesz, że popierasz postawę Marianny.
Również się zaśmiał, kręcąc głową.
- Marianny? Tej zarozumiałej, wrednej dziewczyny? Och, nie, zdecydowanie bardziej pochwalam zachowanie Eleonory - puścił mi oczko.
- Chociaż mimo wszystko muszę przyznać, że miłość Marianny do pana Willoughby'ego była nieokiełznana.
- I zdecydowanie dziecinna.
- To fakt.
Dobrze się czułam, kiedy tak z nim rozmawiałam na interesujące nas tematy. Nagle wyciągnął do mnie dłoń.
- Jestem James - powiedział z błyskiem w oku.
- Chloe - przedstawiłam się, ściskając jego rękę.
- Miło mi. Chciałabyś zjeść ze mną lunch?
Skinęłam głową i zaczęłam iść z nim w kierunku uniwersyteckiego parku, gdzie w czasie przerw siedzieli studenci, jedząc, pijąc, czytając lub rozmawiając. Ciągle rozmawiałam z Jamesem o książkach. Fascynowały mnie jego spekulacje na temat innych lektur. Powiedziałam mu nawet o tym, co czytałam dzisiejszej nocy. Nie znał tytułu, ale obiecał, że przeczyta do następnego tygodnia. Zgodziłam się iść na ten układ. Fajnie było znaleźć kogoś, kto był tak samo rozgadany jak ja. I w dodatku jak mądrze mówił! Zapomniałam o wszystkich moich nieprzyjemnościach z rana i o spotkaniu tajemniczego chłopaka na plaży. Cieszyłam się chwilą, nie spodziewając się, że dwójka osób, które właśnie poznałam, wkrótce wywróci moje życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. No, może tylko o sto. Reszta zdecydowanie miała należeć do kogoś innego.
Czternasta, czyli godzina, o której kończyłam w ten piątek zajęcia, dobiegła szybciej niż oczekiwałam. Może to głównie ze względu na Jamesa - z przerwą na lekcje, gdzie musieliśmy być niestety cicho, ciągle ze mną rozmawiał. Czułam się z nim niesamowicie, jakbyśmy znali się co najmniej pół roku. Żałowałam, że nie zagadałam do niego wcześniej.
Do domu wróciłam metrem, choć na dworze było tak ładnie, że miałam ochotę się przejść. Domyślałam się, że zajęłoby mi to jednak więcej niż powinno, a byłam potwornie głodna i ciekawa, co szykują dla mnie chłopaki.
Weszłam do domu i nie zdążyłam nawet ściągnąć butów, kiedy na korytarzu pojawił się Noah. Trzymał w dłoni mały balon unoszący się w powietrzu. Miał postać delfina, a na dole, przy końcu pętelki Noah ściskał białe pudełeczko.
Nic nie mówiąc, uśmiechnął się przenikliwie, a ja od razu zadrżałam, nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Wysunął w moim kierunku pakunek. Przełknęłam ślinę, zdejmując wieczko pudełka. W środku leżał mały bilecik. Wyciągnęłam go i zobaczyłam drukowany napis: BILET STUDENCKI. OCEANARIUM, LOS ANGELES.
Zmarszczyłam czoło i uniosłam spojrzenie na przyjaciela, obok którego stanął już Lewis, po czym parsknęłam śmiechem.
- Jeśli to ma być ta wasza kara, chłopaki, to musicie wiedzieć, że nie boję się wody.
Noah pokręcił głową.
- Wiemy, kochanie. Dlatego będziemy zwiedzać wnętrze oceanarium, a nie atrakcje na zewnątrz.
Zamurowało mnie. W środku budynku, gdzie nigdy nie wchodziłam, ale słyszałam to z opowieści, znajdował się kilkudziesięciometrowy tunel. Kiedy się nim szło, nad głową pływały ryby. Właściwie to były ze wszystkich stron. Panicznie bałam się tego miejsca, bo nie cierpiałam zamkniętych pomieszczeń, w dodatku przerażał mnie fakt, że lada moment coś może stłuc szybę i zginiemy na miejscu.
- Nie idę nigdzie - zacisnęłam usta, mrużąc oczy.
- Chloe, to jest kara.
- A co jak nam się coś stanie?!
- Jedyne, co może nam się stać, to zdjęcie z zaskoczenia.
Uśmiechnęłam się lekko. W środku tunelu znajdowała się kamera, która co jakiś czas fotografowała ludzi. Nie widziałam jej, ale kiedyś zauważyłam, jak przy wyjściu ludzie podchodzili do faceta w budce, który sprzedawał im zdjęcia, które zrobiono wewnątrz.
- Okej, tylko się przebiorę - rzuciłam i minęłam ich, idąc do swojego pokoju razem z delfinim balonikiem.
Naprawdę strasznie się bałam, ale wiedziałam, że nie mogę okazać się cieniasem. Gdybym to zrobiła, Noah miałby przyzwolenie, by przy najbliższych okazjach również robić mi takie kary, a ja musiałabym na nie wtedy przystać bez zająknięcia. Wywróciłam oczami, przywiązując balon do ramy łóżka. Westchnęłam głęboko i podeszłam do szafy, z której wybrałam białą koszulkę z czarnym napisem oraz szare, krótkie spodenki. Związałam włosy w wysokiego kucyka. Wyglądałam normalnie, czyli tak, jak powinnam wyglądać w urodziny. Żadnych specjalnych strojów.
Chwyciłam swoją nerkę, do której wrzuciłam telefon, chusteczki i klucze, po czym zapięłam ją w pasie i zeszłam na dół.
- Wow, Chlo, wyglądasz perfekcyjnie - Noah parsknął śmiechem, przyglądając mi się. - Nigdy w życiu nie widziałem, by ktoś tak elegancko ubierał się w swoje urodziny.
- Zamknij się - zacisnęłam usta. - Idziemy na kolację do ekskluzywnej restauracji, czy oceanarium?
- Racja - Lewis pstryknął palcami i otworzył mi drzwi, na co wdzięcznie skinęłam głową i wyszłam z nimi z domu.
Kolejną zaletą Lewisa, o której zapomniałam wspomnieć wcześniej był fakt, że miał swój własny samochód. Noah też kiedyś miał, ale nie było nas na niego stać, więc go sprzedaliśmy. Na szczęście znalazł sobie faceta z autkiem.
Usiadłam z tyłu, na środku tylnego fotela i położyłam dłonie na obu siedzeniach przede mną. Lewis odpalił samochód i ruszył, a Noah zapiął pas, włączając uprzednio radio. W głośnikach zabrzmiała piosenka Innej. Od razu zaczęliśmy bujać głowami - ja i Noah. Lewis pozostawał niewzruszony, a wręcz nieco zirytowany, że urządzamy sobie w jego samochodzie jakąś dyskotekę.
- Ej - klepnęłam go w ramię. - Rozluźnij się, chłopie.
Zerknął na mnie przez ułamek sekundy, a potem na Noah, który śpiewał właśnie "From the first time that I saw the look in your eyes I've been thinking about you for all of this time", robiąc śmieszne miny, po czym ponownie skupił swój wzrok na drodze. Prychnęłam i zaśmiałam się, patrząc na przyjaciela. Szybko się do niego przyłączyłam i po chwili darliśmy się na cały wóz "Tonight we could be mooooooooooore than friends".
Droga upłynęła nam całkiem miło i już prawie zapomniałam, gdzie jedziemy. Gdy zobaczyłam jednak wielką bramę z napisem "AKWARIUM PACYFIKU", zrobiło mi się niedobrze. W tle dudniła muzyka z wszelakich pokazów z delfinami, a jeszcze bardziej w oddali niemalże puszczał do nas oczko ogromny budynek, w którym czekała na mnie moja śmierć.
Zadrżałam przy wysiadaniu z samochodu, ale wiedziałam, że muszę być twarda i przejść należycie tę karę. Znowu. Dlaczego za każdym razem w moje urodziny Noah sprytnie wykorzystywał fakt, że nie cierpię tych ceregieli i zapominam wtedy o naszej umowie, po czym wypowiadam to słowo? Każdego roku obiecywałam sobie, że będę się bardziej pilnować, ale wychodzi to jak wychodzi.
Chłopaki postanowili pognębić mnie bardziej i minęli punkt gastronomiczny, gdzie roznosił się zapach frytek. Przyłożyłam dłoń do brzucha, który wołał pomocy, ale zacisnęłam usta i uśmiechnęłam się wrednie do Noah, pokazując mu, że nie dam się tak łatwo.
Rozejrzałam się na lewo i zerknęłam okiem na szeroko basen, przy którym stało jakieś sto osób podziwiających karmienie fok. Westchnęłam w rozczuleniu. Ci ludzie naprawdę nie mieli co robić?
Na prawo niebieska tabliczka zachęcała nas do odwiedzenia wystawy poświęconej wymarłym gatunkom oraz prezentacjom na temat rozgwiazd, ale chłopcy wybrali od razu najbrutalniejszą atrakcję. Doszliśmy do budynku, na którym napis "AKWARIUM - POCZUJ SIĘ JAK RYBA W WODZIE" wcale do niczego mnie nie zachęcał, a wręcz przeciwnie - odstraszał. Gdybym chciała poczuć się jak ryba, zgłosiłabym się do specjalisty, by uciął mi nogi i wstawił syreni ogon, ale skoro tego nie zrobiłam, to chyba wolałam zostać człowiekiem.
W środku było tłoczno - zdecydowanie za tłoczno, bo to sprawiało, że czułam się bardziej przytłoczona. Podaliśmy swoje bilety mężczyźnie z białej koszuli z niebieską plakietką, po czym przeszliśmy przez drzwi, które prowadziły nas do koszmaru.
Od razu zamarłam. Szyby w kształcie łuku prowadziły nas przez długi, około trzydziestometrowy korytarz. Wszędzie było niebiesko. Czysta, przejrzysta woda umożliwiała podziwianie kolorowych rybek i delfinów, które pływały w tę stronę i w tamtą. Noah ścisnął mnie pokrzepiająco za ramię, po czym podszedł bliżej Lewisa, chwytając go za rękę. Wielkie dzięki! Myślałam, że bardziej potrzebuję pomocy, niż jego chłopak.
Westchnęłam głęboko, idąc przed siebie. Robiło mi się strasznie duszno i słabo. Nie wiedziałam, czy to bardziej przez głód, czy strach.
- Hej, Chloe, dawaj! - zachichotał Noah, zerkając na mnie przez ramię. - Nie bój się!
- Nie boję - prychnęłam jak mała, obrażona dziewczynka. - Podoba mi się tu.
Pokazałam mu język i wymusiłam uśmiech, jednak naprawdę byłam przerażona. Miałam wrażenie, że ściany zaczynają się przybliżać. Panicznie przełknęłam ślinę. Jeszcze tylko kilka kroków, Chloe... Dasz radę.
Na jednej drugiej tunelu znajdowała się niewielka przerwa w postaci szerszych ścianek. Można był sobie przy nich postać i popatrzeć spokojniej na ryby. Przy szybach znajdowały się tabliczki z opisami podziwianych okazów. Przystanęłam tam, oddychając głęboko. Nie chciałam wołać po Noah i Lewisa, by na mnie poczekali. Uniosłam spojrzenie na pływające stworzenia. Nie wyglądały aż tak źle. Współczułam im, że muszą tu być, zamknięte i bez jakiejkolwiek wolności. Mogłyby pływać w tym czasie w oceanie.
- Wyglądasz znacznie lepiej bez błota na twarzy - usłyszałam nagle za sobą.
Podskoczyłam i odwróciłam się. Stał za mną chłopak z plaży. Miał białą koszulę z plakietką z imieniem, ale nie zauważyłam dokładniej napisu na niej, ponieważ jedynym światłem w pomieszczeniu była niebieska woda. Pracował tu?
Serce zaczęło mi mocniej bić, gdy na niego patrzyłam. Uśmiechał się do mnie i wyglądał... nieziemsko. Jego włosy były już suche i podniósł je do góry, zaczesując nieco do tyłu. Przez krótkie rękawy koszuli dostrzegałam nadal zarysy tatuaży na przedramionach. Walczyłam z umysłem, usiłując przestać zaprzątać sobie głowy myślami o tym, jaki jest piękny, ale nie mogłam. To było silniejsze ode mnie. To była moja kara. Zdecydowanie bardziej bolesna niż jakieś oceanarium.
Temperatura wewnątrz zdecydowanie się podniosła, a moje zawroty głowy bardzo się nasiliły. Przestałam oddychać. Tym razem na serio. Zanim się zorientowałam, kompletnie straciłam przytomność.
Czternasta, czyli godzina, o której kończyłam w ten piątek zajęcia, dobiegła szybciej niż oczekiwałam. Może to głównie ze względu na Jamesa - z przerwą na lekcje, gdzie musieliśmy być niestety cicho, ciągle ze mną rozmawiał. Czułam się z nim niesamowicie, jakbyśmy znali się co najmniej pół roku. Żałowałam, że nie zagadałam do niego wcześniej.
Do domu wróciłam metrem, choć na dworze było tak ładnie, że miałam ochotę się przejść. Domyślałam się, że zajęłoby mi to jednak więcej niż powinno, a byłam potwornie głodna i ciekawa, co szykują dla mnie chłopaki.
Weszłam do domu i nie zdążyłam nawet ściągnąć butów, kiedy na korytarzu pojawił się Noah. Trzymał w dłoni mały balon unoszący się w powietrzu. Miał postać delfina, a na dole, przy końcu pętelki Noah ściskał białe pudełeczko.
Nic nie mówiąc, uśmiechnął się przenikliwie, a ja od razu zadrżałam, nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Wysunął w moim kierunku pakunek. Przełknęłam ślinę, zdejmując wieczko pudełka. W środku leżał mały bilecik. Wyciągnęłam go i zobaczyłam drukowany napis: BILET STUDENCKI. OCEANARIUM, LOS ANGELES.
Zmarszczyłam czoło i uniosłam spojrzenie na przyjaciela, obok którego stanął już Lewis, po czym parsknęłam śmiechem.
- Jeśli to ma być ta wasza kara, chłopaki, to musicie wiedzieć, że nie boję się wody.
Noah pokręcił głową.
- Wiemy, kochanie. Dlatego będziemy zwiedzać wnętrze oceanarium, a nie atrakcje na zewnątrz.
Zamurowało mnie. W środku budynku, gdzie nigdy nie wchodziłam, ale słyszałam to z opowieści, znajdował się kilkudziesięciometrowy tunel. Kiedy się nim szło, nad głową pływały ryby. Właściwie to były ze wszystkich stron. Panicznie bałam się tego miejsca, bo nie cierpiałam zamkniętych pomieszczeń, w dodatku przerażał mnie fakt, że lada moment coś może stłuc szybę i zginiemy na miejscu.
- Nie idę nigdzie - zacisnęłam usta, mrużąc oczy.
- Chloe, to jest kara.
- A co jak nam się coś stanie?!
- Jedyne, co może nam się stać, to zdjęcie z zaskoczenia.
Uśmiechnęłam się lekko. W środku tunelu znajdowała się kamera, która co jakiś czas fotografowała ludzi. Nie widziałam jej, ale kiedyś zauważyłam, jak przy wyjściu ludzie podchodzili do faceta w budce, który sprzedawał im zdjęcia, które zrobiono wewnątrz.
- Okej, tylko się przebiorę - rzuciłam i minęłam ich, idąc do swojego pokoju razem z delfinim balonikiem.
Naprawdę strasznie się bałam, ale wiedziałam, że nie mogę okazać się cieniasem. Gdybym to zrobiła, Noah miałby przyzwolenie, by przy najbliższych okazjach również robić mi takie kary, a ja musiałabym na nie wtedy przystać bez zająknięcia. Wywróciłam oczami, przywiązując balon do ramy łóżka. Westchnęłam głęboko i podeszłam do szafy, z której wybrałam białą koszulkę z czarnym napisem oraz szare, krótkie spodenki. Związałam włosy w wysokiego kucyka. Wyglądałam normalnie, czyli tak, jak powinnam wyglądać w urodziny. Żadnych specjalnych strojów.
Chwyciłam swoją nerkę, do której wrzuciłam telefon, chusteczki i klucze, po czym zapięłam ją w pasie i zeszłam na dół.
- Wow, Chlo, wyglądasz perfekcyjnie - Noah parsknął śmiechem, przyglądając mi się. - Nigdy w życiu nie widziałem, by ktoś tak elegancko ubierał się w swoje urodziny.
- Zamknij się - zacisnęłam usta. - Idziemy na kolację do ekskluzywnej restauracji, czy oceanarium?
- Racja - Lewis pstryknął palcami i otworzył mi drzwi, na co wdzięcznie skinęłam głową i wyszłam z nimi z domu.
Kolejną zaletą Lewisa, o której zapomniałam wspomnieć wcześniej był fakt, że miał swój własny samochód. Noah też kiedyś miał, ale nie było nas na niego stać, więc go sprzedaliśmy. Na szczęście znalazł sobie faceta z autkiem.
Usiadłam z tyłu, na środku tylnego fotela i położyłam dłonie na obu siedzeniach przede mną. Lewis odpalił samochód i ruszył, a Noah zapiął pas, włączając uprzednio radio. W głośnikach zabrzmiała piosenka Innej. Od razu zaczęliśmy bujać głowami - ja i Noah. Lewis pozostawał niewzruszony, a wręcz nieco zirytowany, że urządzamy sobie w jego samochodzie jakąś dyskotekę.
- Ej - klepnęłam go w ramię. - Rozluźnij się, chłopie.
Zerknął na mnie przez ułamek sekundy, a potem na Noah, który śpiewał właśnie "From the first time that I saw the look in your eyes I've been thinking about you for all of this time", robiąc śmieszne miny, po czym ponownie skupił swój wzrok na drodze. Prychnęłam i zaśmiałam się, patrząc na przyjaciela. Szybko się do niego przyłączyłam i po chwili darliśmy się na cały wóz "Tonight we could be mooooooooooore than friends".
Droga upłynęła nam całkiem miło i już prawie zapomniałam, gdzie jedziemy. Gdy zobaczyłam jednak wielką bramę z napisem "AKWARIUM PACYFIKU", zrobiło mi się niedobrze. W tle dudniła muzyka z wszelakich pokazów z delfinami, a jeszcze bardziej w oddali niemalże puszczał do nas oczko ogromny budynek, w którym czekała na mnie moja śmierć.
Zadrżałam przy wysiadaniu z samochodu, ale wiedziałam, że muszę być twarda i przejść należycie tę karę. Znowu. Dlaczego za każdym razem w moje urodziny Noah sprytnie wykorzystywał fakt, że nie cierpię tych ceregieli i zapominam wtedy o naszej umowie, po czym wypowiadam to słowo? Każdego roku obiecywałam sobie, że będę się bardziej pilnować, ale wychodzi to jak wychodzi.
Chłopaki postanowili pognębić mnie bardziej i minęli punkt gastronomiczny, gdzie roznosił się zapach frytek. Przyłożyłam dłoń do brzucha, który wołał pomocy, ale zacisnęłam usta i uśmiechnęłam się wrednie do Noah, pokazując mu, że nie dam się tak łatwo.
Rozejrzałam się na lewo i zerknęłam okiem na szeroko basen, przy którym stało jakieś sto osób podziwiających karmienie fok. Westchnęłam w rozczuleniu. Ci ludzie naprawdę nie mieli co robić?
Na prawo niebieska tabliczka zachęcała nas do odwiedzenia wystawy poświęconej wymarłym gatunkom oraz prezentacjom na temat rozgwiazd, ale chłopcy wybrali od razu najbrutalniejszą atrakcję. Doszliśmy do budynku, na którym napis "AKWARIUM - POCZUJ SIĘ JAK RYBA W WODZIE" wcale do niczego mnie nie zachęcał, a wręcz przeciwnie - odstraszał. Gdybym chciała poczuć się jak ryba, zgłosiłabym się do specjalisty, by uciął mi nogi i wstawił syreni ogon, ale skoro tego nie zrobiłam, to chyba wolałam zostać człowiekiem.
W środku było tłoczno - zdecydowanie za tłoczno, bo to sprawiało, że czułam się bardziej przytłoczona. Podaliśmy swoje bilety mężczyźnie z białej koszuli z niebieską plakietką, po czym przeszliśmy przez drzwi, które prowadziły nas do koszmaru.
Od razu zamarłam. Szyby w kształcie łuku prowadziły nas przez długi, około trzydziestometrowy korytarz. Wszędzie było niebiesko. Czysta, przejrzysta woda umożliwiała podziwianie kolorowych rybek i delfinów, które pływały w tę stronę i w tamtą. Noah ścisnął mnie pokrzepiająco za ramię, po czym podszedł bliżej Lewisa, chwytając go za rękę. Wielkie dzięki! Myślałam, że bardziej potrzebuję pomocy, niż jego chłopak.
Westchnęłam głęboko, idąc przed siebie. Robiło mi się strasznie duszno i słabo. Nie wiedziałam, czy to bardziej przez głód, czy strach.
- Hej, Chloe, dawaj! - zachichotał Noah, zerkając na mnie przez ramię. - Nie bój się!
- Nie boję - prychnęłam jak mała, obrażona dziewczynka. - Podoba mi się tu.
Pokazałam mu język i wymusiłam uśmiech, jednak naprawdę byłam przerażona. Miałam wrażenie, że ściany zaczynają się przybliżać. Panicznie przełknęłam ślinę. Jeszcze tylko kilka kroków, Chloe... Dasz radę.
Na jednej drugiej tunelu znajdowała się niewielka przerwa w postaci szerszych ścianek. Można był sobie przy nich postać i popatrzeć spokojniej na ryby. Przy szybach znajdowały się tabliczki z opisami podziwianych okazów. Przystanęłam tam, oddychając głęboko. Nie chciałam wołać po Noah i Lewisa, by na mnie poczekali. Uniosłam spojrzenie na pływające stworzenia. Nie wyglądały aż tak źle. Współczułam im, że muszą tu być, zamknięte i bez jakiejkolwiek wolności. Mogłyby pływać w tym czasie w oceanie.
- Wyglądasz znacznie lepiej bez błota na twarzy - usłyszałam nagle za sobą.
Podskoczyłam i odwróciłam się. Stał za mną chłopak z plaży. Miał białą koszulę z plakietką z imieniem, ale nie zauważyłam dokładniej napisu na niej, ponieważ jedynym światłem w pomieszczeniu była niebieska woda. Pracował tu?
Serce zaczęło mi mocniej bić, gdy na niego patrzyłam. Uśmiechał się do mnie i wyglądał... nieziemsko. Jego włosy były już suche i podniósł je do góry, zaczesując nieco do tyłu. Przez krótkie rękawy koszuli dostrzegałam nadal zarysy tatuaży na przedramionach. Walczyłam z umysłem, usiłując przestać zaprzątać sobie głowy myślami o tym, jaki jest piękny, ale nie mogłam. To było silniejsze ode mnie. To była moja kara. Zdecydowanie bardziej bolesna niż jakieś oceanarium.
Temperatura wewnątrz zdecydowanie się podniosła, a moje zawroty głowy bardzo się nasiliły. Przestałam oddychać. Tym razem na serio. Zanim się zorientowałam, kompletnie straciłam przytomność.
________________________________
HEJKA!!! Na wstępie chciałabym Wam z całego serca podziękować za tyle wejść <3 25 TYSIĘCY?!?!?!? Nie spodziewałam się tego.
Prosiłabym Was jednak o komentarze. Każdy komentarz wiele dla mnie znaczy i to od Was zależy, czy rozdział pojawi się szybciej :) Wiadomo, że chętniej mi się pisze, gdy wiem, że to czytacie.
Co do rozdziału, jak Wam się podobał? :) Myślę, że teraz bardziej będziecie mogli zrozumieć Chloe i to, co nią kieruje przez jej przeszłość.
ŚCISKAM WAS MOCNO <3 i pamiętajcie, komentujcie!!!
Werka
MOŻECIE TEŻ ZAPISYWAĆ SIĘ DO INFORMOWANYCH!!!
MOŻECIE TEŻ ZAPISYWAĆ SIĘ DO INFORMOWANYCH!!!
JAK ZAWSZE SUPER:D
OdpowiedzUsuńdziękuję Majeczka:D:D:D
Usuńboze kocham cie werka i chce juz nastepny!!!
OdpowiedzUsuńdziękuję, kocham też!!!
UsuńTo dopiero drugi rozdział, a ja już powoli zakochuje się w tym ff. Uwielbiam twój styl pisma, bo nie jest ciężki, bardzo lekko się go czyta oraz wszystko jest cholernie dopracowane. Już mogę powiedzieć, że wykonujesz kupę dobrej roboty!
OdpowiedzUsuńDałabym wszystko za takiego przyjaciela jak Noah, już go pokochałam. Chloe ma pieprzone szczęście, że go ma. Cholernie szkoda mi się zrobiło Chloe ze względu na jej ojca i byłego chłopaka. W sumie to rozumiem ją. Ten chłopak z plaży to Justin, prawda? :D
Jestem ciekawa ja dalej to wszystko poprowadzisz. Czekam na kolejne rozdziały i życzę weny :)
ojeju dziękuję bardzo <3 I prawda prawda, to Justin :)
UsuńO nie przed chwila Zaczęłam czytać tego bloga a tu już koniec, proszę dodaj szybko kolejny rozdział! <3
OdpowiedzUsuńhahah <3
UsuńPrzeczytałam i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. W pierwszej chwili kiedy zaprosiłaś mnie na asku na swojego bloga, nie byłam przekonana, a kiedy zobaczyłam, że jest to kolejne opowiadanie, w którym Justin jest gwiazdą porno, to raczej się zniechęciłam, ale jednak przeczytałam i jestem pod wrażeniem. Widać, że masz poukładane w głowie i opowiadanie jest dobrze zaplanowane. Rozdziały są długie i pisane prostym, ale nie prostackim językiem, dlatego dobrze się to czyta i zdecydowanie chce się więcej. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i byłabym wdzięczna gdybyś mnie informowała na asku lub jeśli ci wygodniej to na twitterze: @belieber_katy06
OdpowiedzUsuńZapraszam też na swojego bloga o Sophie i Justinie, których historia opowiedziana jest poprzez ich wspomnienia, bo los sprawił, że nie są razem
escape-from-love.blogspot.com
Dziękuję :) Mam nadzieję że dalej też się nie zawiedziesz :)
UsuńSwietny blog . Czekam na nastepne rozdzialy !:)
OdpowiedzUsuńDziękuję!!!
UsuńCieszę się, że mnie nie rozczarowałaś ;) Pisałam to chyba kilka razy, ale powtórzę, kocham twój styl pisania! Fabuła też jest ciekawa i nie mogę się doczekać, jak potoczy się życie Chloe. Czekam na kolejne rozdziały ! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :')
Usuńcudny <3 zapowiada się zajebiste ff <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo <3
UsuńOmg idealny...zakochalam sie...ale ro musialo wygladac jak przed nim zemdlala..juz to sb wyobrazam :D kurde mega rozdzial <3 czekam na NN :*
OdpowiedzUsuńhaha dokładnie :D dziękuję <3
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPiszesz tak genialnie, że nie mogę przestać czytać i mam ochotę na jeszcze więcej. Cały czas miałam na twarz uśmiech, wyobrażając sobie każdą z tych sytuacji. Błoto na twarzy, śpiewanie w samochodzie, czy nawet ostatnia scena. Chciałabym to zobaczyć, jak mdleje tuż przed nim, to musiało być naprawdę komiczne.
OdpowiedzUsuńNo po prostu zakochałam się w tym opowiadaniu i z chęcią będę tutaj do końca. Już nie mogę się doczekać, jak to wszystko się potoczy <3
Czekam na kolejny i zapraszam również do siebie:*
feelings-do-not-always-lie.blogspot.com
Jeju, jaki kochany komentarz <3 Dziękuję baaaaaaaaaaardzo!!!
Usuńbardzo dobrze zaczynasz to opowiadanie nie jest przeslodzone i wydaje sie byc orginale czekam z niecierpliwoscia na nn ;)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo <3
Usuńcudowny blog i pieknie piszesz naprawde juz dwa razy przeczytalam tten rozdzial :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :*
UsuńZAJEBISTY!!!
OdpowiedzUsuńdzięki :D
Usuńczekam juz na nowy rozdzial :D cudowne fanfiction pisz dalej :) jestem ciekawa jak dalej potoczy sie akcja
OdpowiedzUsuńojeju dziękuję <3
UsuńJeeju, to ff jest cudowne!*0*
OdpowiedzUsuńMasz wielki talent, czekam na nn. < 3
Dziękuję bardzo <3
UsuńPrzyjemnie się czyta. Ciekawa fabuła. Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :)
UsuńJestem zakochana i mega ciekawa co zrobi Justin :D pisz dalej!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
Usuńsuper blog <3 jestem ciekawa jak to sie dalej potoczy
OdpowiedzUsuńdziękuję <3
UsuńŚwietny blog, czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńJejku tak mi sie smutno zrobilo jak Chloe wspominala tate i Michaela :(
OdpowiedzUsuńMi tak samo :(
UsuńJest świetny :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Usuńale cudowny :O naprawde swietnie piszesz rozdzialy sa dlugie ale nie nudne to najwazniejsze!!!
OdpowiedzUsuńojeju dziękuję <3
UsuńJejciu jak ja jej współczuję. A Chloe znowu biedna zaliczyła taką wtopę :C Uwielbiam tego bloga!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńDziękuję <3
UsuńJakoś bardzo ciężko mi się czytało ten rozdział, może przez to że byłam zmęczona.. Idk. Ale koniec jednak mnie najbardziej zaskoczył, bo Chloe nie spodziewała sie takiego spotkania
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz x I może to faktycznie przez zmęczenie, ale w rozdziale w sumie nie ma nic, co mogłoby Cię rozbudzić x Do następnego!
UsuńRozdział rewelacyjny! Zastanawia mnie, co Justin robił w tym oceanarium, bo jako gwiazda porno chyba na brak kasy nie narzeka :D Chyba że ma jakiś głębiej ukryty cel, o którym dopiero dowiemy się w kolejnych rozdziałach. Fakt faktem miał już pewnie wyrobione ego, a jak zobaczy, że na jego widok dziewczyny mdleją, już zupełnie jego samoocena wzrośnie ;D Czekam na następny rozdział, weny <3
OdpowiedzUsuńgetting-closer-jbff.blogspot.com
Ojeju hahaha jakie pomysły! :D Dziękuję za komentarz Paula <3
UsuńBoże, tak cholernie dobrze czyta mi się to, co piszesz, że chcę więcej! Rozdział świetny! Przykro mi z powodu Chloe, sama mam bardzo dobry kontakt z ojcem i nie wyobrażam sobie go teraz stracić. Chyba bym tego nie wytrzymała. A ona straciła aż dwie (przypuszczam) najważniejsze osoby w swoim życiu. To jak widać silnie odcisnęło się na jej psychice, boi się angażować emocjonalnie, bo boi się, że znowu będzie cierpieć. Kiepsko, tak duży bagaż emocjonalny na start nie jest za fajny. Ten chłopak z plaży to Justin, nie? Ciekawe, co pomyśli sobie, że na jego widok dziewczyna mdleje. Jakieś +1000 do samooceny? I tak już pewnie wysokiej, zakompleksiony dzieciak na pewno nie byłby gwiadą porno. Ale powtórzę pytanie Chloe, o n tu pracuje?! Musi mu się chyba nudzić, bo na brak kasy z pewnością nie może narzekać. Za jeden film powinien dostać kilka dobrych tysi. Rozpisałam się, ale tak długi i tak dobry rozdział zasługuje na równie długi i wyczerpujący komentarz. No, Werka no! Jesteś genialna!
OdpowiedzUsuńZapraszam też do siebie, o ile spodoba Ci się fabuła:
three-months.blogspot.com
shy-boy-jb.blogspot.com
O matko, nawet nie wiem, jak mam Ci dziękować za ten komentarz :D Uwielbiam, kiedy czytelnicy dzielą się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Ja również bardzo współczuję Chloe, pomimo, że to ja ją "stworzyłam", to mam wrażenie, że jej historia buduje się tutaj zupełnie sama. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się co do następnych rozdziałów. Ściskam mocno i jeszcze raz dziękuję <3
UsuńWow! Na początek chciałabym przeprosić, ze dopiero teraz po raz pierwszy zajrzałam na tego bloga, ale nie miałam wcześniej możliwości. Przyznam, że zaczyna się oryginalnie i w sumie nie wiem czego się spodziewać po kolejnych rozdziałach. Nawet nie wiem czy chłopak z plaży/ pracownik akwarium to Justin, czy w ogóle nie powinnam łączyć tych dwóch osób. No cóż, pozostaje mi tylko czekać na nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, @storytellerfun [following-liars]
Dziękuję bardzo <3 Liczę że ze mną zostaniesz x
Usuń