26.06.2015

7. Ciekawość

To drugi rozdział, który dzisiaj dodaję, więc odmeldowuję Was do szóstki x 
Komentujcie te dwa dodane dzisiaj rozdziały, polecajcie bloga, kocham Was!!!
WAŻNE! Kolejny rozdział pojawi się po wakacjach. Wyjeżdżam na dwa miesiące i nie będę miała możliwości dodawania czegokolwiek na bloga. Proszę Was o wyrozumiałość :) Mam nadzieję, że wypoczniecie i cierpliwie poczekacie na dalszy ciąg naszej historii. Ściskam Was mocno i do zobaczenia we wrześniu!

   ________________________________

Kilka godzin wcześniej

(Justin)

Westchnąłem głęboko na polecenie Mike'a, który rozkazał podać sobie karmę dla delfinów. Niechętnie mu ją rzuciłem i zerknąłem na zegarek. Za pół godziny miałem zjawić się w studiu, a jeśli mój kompan zamierzał wciąż się tak guzdrać, zwątpiłem, że do jutra stąd w ogóle wyjdę.
- Justin, może porobisz zdjęcia? - spytał, przechylając głowę w bok. - Patrz, jak sobie wesoło skaczą!
Kiedy na mnie spojrzał, zagryzłem mocno dolną wargę i pokręciłem głową.
- Mike, stary, powinienem już iść - mruknąłem.
Mike zmarszczył czoło i utkwił we mnie spojrzenie, które dokładnie pytało, jak mogę zostawiać delfinki i po prostu wyjść. Wywróciłem oczami i zdjąłem swoje ochronne rękawiczki.
- Do zobaczenia - oblizałem usta i wycofałem się, idąc prosto do kantorka.
Zmęczenie dawało o sobie poznać, ale musiałem jeszcze wytrzymać. Czekała mnie wizyta w drugiej pracy, no i przede wszystkim wieczorne spotkanie. Miałem tylko nadzieję, że się nie rozpada. W przeciwnym razie nic z tego nie wyjdzie.
Gdy byłem już w środku, ściągnąłem przez głowę swoją niebieską koszulkę polo i rzuciłem ją na krzesło, po czym podszedłem do szafy i odnalazłem ubranie, w którym przyszedłem tu rano. Było podobne do tego, które pożyczyłem poprzedniego dnia tej dziewczynie, Chloe. Jej imię strasznie mnie kręciło, zresztą jak ona sama. Rozmawiałem z nią raptem trzy razy, a już zdążyła mnie zaciekawić. Była skryta i niewiele mówiła, przez co trudno mi było do niej dotrzeć, ale mimo wszystko chciałem próbować. W dodatku powalała mnie jej uroda. Miała śliczne włosy, uśmiech... I ten brzuch. Nie mogłem ukryć zachwytu, kiedy widziałem na plaży jej mięśnie. Niby powinno to świadczyć o jej determinacji, ale cała jej osoba tak pasowała mi do skrytej, zagubionej dziewczynki, że od razu uznałem jej zamiłowanie do sportu za słodkie. Dodatkowo podziwiałem ją za wybór dyscypliny, bo sam nienawidziłem biegać.
Zbierając rzeczy, usłyszałem krople uderzające w dach kantorka. Zerknąłem ku górze i zirytowany wywróciłem oczami, prychając krótko. Cholera, dlaczego musiało padać dzisiaj?
Otworzyłem drzwiczki i powitałem się z deszczem. Zauważyłem, jak ludzie, którzy zdecydowali się odwiedzić dzisiaj oceanarium, właśnie uciekali w stronę wyjścia, osłaniając się rękoma. Prychnąłem, z całych sił starając się nie roześmiać. Lubiłem deszcz, byłem na niego jedynie wściekły za to, że zniszczył mi plany.
Droga do studia upłynęła mi w bardzo pogodnej - adekwatnie do sytuacji za oknem - atmosferze. Na cały samochód puściłem jakieś letnie kawałki i podśpiewywałem je pod nosem, ochoczo stukając palcami w kierownicę.
Moja druga praca miała swoją miejscówkę za miastem, gdzie - o dziwo - w ogóle nie padało. Zacząłem zazdrościć tutejszym mieszkańcom, chociaż było to niemożliwe, ze względu na to, że tutaj po prostu nie mieszkał nikt.
Wysiadłem z mojego wozu, gdy zaparkowałem już na podjeździe i jęknąłem z frustracji, czując, jak od deszczu całe ubranie klei mi się do ciała. Nie wyglądało to zbyt efektownie i na pewno nie pomagało w moim spotkaniu z Christie. Nie lubiła, gdy jakoś specjalnie "ubrzydzałem" się przed "upięknianiem", bo wtedy jej robota mogła potrwać nawet kilkadziesiąt minut, a przecież zależało nam na czasie.
- Justin! - usłyszałem zaraz po popchnięciu szklanych drzwi.
Christie stała przy wejściu do charakteryzatorni ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Miała na sobie niebieskie dżinsy, jasną koszulkę z dekoltem w serek i burzę kręconych, rudych loków. Była uroczą czterdziestopięciolatką i nie dało się nie darzyć jej sympatią.
- Wybacz - wypuściłem powietrze z ust, idąc w jej stronę. - Trochę mi się przedłużyło.
- No nic - machnęła ręką. - Chodź, Suzie już czeka.
Przepuściłem ją przodem w drzwiach i grzecznie wszedłem za nią do środka.
Charakteryzatornia składała się z długiego stołu wbitego w ścianę, przy którym stały trzy krzesła na przeciwko luster otoczonych żółtymi lampkami. Po drugiej stronie postawiono szafę z różnymi strojami.
Na jednym z krzeseł siedziała Suzie. Jej długie, brązowe włosy swobodnie opadały na jej smukłe ramiona, okryte beżowym sweterkiem. Miała ciało, a szczególnie nogi - modelki. Dosłownie.
- Hej, Justin - uśmiechnęła się, zerkając w moją stronę.
- Hej - odpowiedziałem, siadając na krześle obok.
Christie natychmiast stanęła przy mnie i zaczęła nakładać mi podkład, bym zbytnio się nie świecił.
- Możesz wysuszyć mu włosy, skarbie? - spytała, patrząc na Suzie.
- Och, pewnie - odparła i sięgnęła po suszarkę w szufladzie, po czym stanęła za mną i zaczęła suszyć moje włosy po deszczu. 
Rozluźniłem się nieco przez jej dotyk i spojrzałem prosto w lustro, przyglądając się swojej twarzy. Miałem zmęczone oczy i nieco zapadnięte policzki, ale poza tym nie było aż tak źle.
Po chwili moje włosy były już w ładzie i składzie. Suzie odsunęła się ode mnie i odeszła do szafy, a ja zerknąłem na jej ciasne spodnie.
- Włóż jakąś sukienkę. Za cholerę tego z ciebie nie zdejmę - westchnąłem, przechylając głowę w bok, na co Christie jęknęła.
- Nie ruszaj się, Justin - zacisnęła usta, ze skupieniem machając pędzlem przy mojej twarzy.
Suzie spojrzała na mnie przez ramię i wywróciła oczami, grzebiąc w szafie i wyciągając wreszcie śliwkową sukienkę. 
- Pasuje? - uniosła brew.
Jako znak zgody uniosłem kciuk w górę, po czym odwróciłem od niej wzrok, by mogła się przebrać. Nagle usłyszeliśmy pierwszy dzwonek.
- Dobrze, Justin, chyba wyglądasz okej - powiedziała w końcu Christie, ujmując moją twarz w dłonie i przyglądając mi się. Po chwili jej zmarszczka na czole zniknęła, a jej usta szeroko się uśmiechnęły. - Zmykaj się przebrać.
- Dzięki, Christie - zachichotałem i podniosłem się z krzesła, cmokając ją w policzek, po czym podszedłem do szafy, gdzie stała Suzie.
Zdążyła już nasunąć na siebie sukienkę i właśnie poprawiała jej ramiączka. Ja natomiast wyciągnąłem suchą, niebieską koszulkę i spodnie dresowe.
- Myślisz, że będziemy normalnie wyglądać? Ty w spodniach dresowych, a ja w sukience? - prychnęła Suzie, przyglądając mi się.
- Nie denerwuj mnie - westchnąłem. - Przecież w scenariuszu nie mamy zapisanych naszych stroi. Poza tym, możemy wymyślić coś z tym, że akurat skądś wróciłaś.
Przechyliła głowę w bok i już miała coś powiedzieć, gdy do charakteryzatorni zawitał nasz dyrektor - Ian. Miał krótko przystrzyżone włosy i szerokie barki, które zawsze starał się maskować czarną marynarką.
- Plan jest taki - zaczął, wchodząc głębiej i patrząc tylko na nas. Kompletnie zignorował Christie. - Justin, jesteś przyjacielem rodziny - oblizał usta. - A ty, Suzie, przyjmujesz go do domu i mówisz, żeby poczekał na twoich rodziców. Resztę już znacie.
- Czemu nie możemy zacząć od momentu, który jest w scenariuszu? - zmarszczyłem czoło.
- Wytwórnia chce dostać coś z fabułą - Ian wywrócił oczami. - Podwoją nam stawkę, jeśli to dobrze zagramy, więc postarajcie się.
Prychnąłem pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Jak można dobrze zagrać scenę łóżkową? Spojrzałem spode łba na Iana, a ten skarcił mnie wzrokiem.
- Bieber, jesteś jedną z naszych najlepszych gwiazd porno - westchnął, a ja od razu się skrzywiłem. Nie lubiłem, gdy używał tego terminu. - Po prostu bądź sobą.
Przełknąłem ślinę. To zabrzmiało jak obelga.
Zanim się obejrzeliśmy, zabrzmiał drugi dzwonek, więc musieliśmy się sprężyć. Przeczesałem włosy i spojrzałem na Christie, która jak zawsze stała ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i patrzyła na nas współczująco. Przepuściłem Suzie w drzwiach i grzecznie poszedłem za nią i Ianem do studia.
Za każdym razem było inne. Raz składało się ze zwykłej białej ściany i kanapy, drugi było upozorowane na pałac, trzeci jeździliśmy w plener albo na basen, by odegrać swoją scenę. Tym razem postawiono nam kuchnię, bardzo luksusową i ekskluzywną. Posiadała wyspę kuchenną na środku z jednym krzesłem obok niej oraz ogromną, dwudrzwiową lodówkę z możliwością podstawienia kubka i nawrzucania tam kostek lodu.
Westchnąłem w zachwycie, rozglądając się dookoła. Było naprawdę bardzo ładnie i przyjemnie. Czas się pieprzyć, pomyślałem i odwróciłem się w stronę ekipy.
Jacob - mój agent - stał z tyłu z kartką papieru i powiedział coś do Iana, który właśnie do niego podszedł. Zerknął na mnie i pokiwał głową, na co przygryzłem wargę. Trochę się stresowałem, zresztą jak za każdym razem, gdy byłem zmuszony to zrobić.
- Wszyscy gotowi? - spytał Ian, rozglądając się po dwóch gościach z mikrofonami na kijach oraz po kamerzyście, który uniósł kciuka w górę, celując w nas swoim sprzętem. - No, to akcja!
Szybko wyszedłem z atrapowej kuchni, odczekałem kilka sekund i wszedłem tam z powrotem. Suzie krzątała się przy blacie i udawała, że kroi przygotowane wcześniej owoce.
- Hej - chrząknąłem, na co podskoczyła i odwróciła się twarzą do mnie. - Są twoi rodzice?
- Nie - zamarła, przesuwając po mnie wzrokiem. - Ale niedługo powinni wrócić. Kim pan jest?
- Bruce - powiedziałem, szybko przytaczając w głowie imię ze scenariusza. - Nie obrazisz się, jeśli poczekam? - spytałem i oparłem się o blat.
- Pewnie, że nie - mrugnęła do mnie i wróciła do krojenia owoców.
Oblizałem usta, przechylając głowę w bok i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, myśląc nad tym, ile czasu zajmie nam to wszystko. Nie musiałem długo czekać. Suzie stanęła przede mną, ściskając jedną truskawkę w dłoni i ssąc ją w swoich ustach, patrzyła na mnie spod rzęs.
Tak naprawdę ani trochę mnie to nie podniecało, bo wiedziałem, że jedynie gram.
- Nie powinnaś tego robić - chrząknąłem, kpiąco na nią patrząc.
Zaczęła ssać truskawkę mocniej, po czym zamoczyła ją w bitej śmietanie stojącej na blacie i zlizała wszystko koniuszkiem języka. Przełknąłem ślinę i wyciągnąłem do niej dłoń, chwytając kawałek jej sukienki, za którą przyciągnąłem ją do siebie. Położyłem dłoń na jej karku i przycisnąłem jej twarz do moich ust. Suzie wiedziała, co ma robić, ponieważ od razu jęknęła - niby z zaskoczenia - i poddała mi się, rozchylając wargi i witając się z moim językiem.
Pocałunek trwał kilka dłuższych minut, podczas których wszyscy mający zamiar robić sobie dobrze przy naszym pornolu powinni już nieźle się nakręcać. Suzie podciągnęła moją koszulkę do góry, a ja ochoczo uniosłem ręce, by całkowicie ją zdjęła. Ścisnąłem ją w pasie i odepchnąłem się od wyspy kuchennej, obracając się z Suzie i przyciskając jej tyłek do miejsca, w którym dopiero co stałem. Szybko ściągnąłem jej sukienkę i podsadziłem ją do góry, odrywając się od jej ust.
Uśmiechnąłem się do niej łobuzersko i znowu ją pocałowałem, ściągając z niej jej biały stanik. Sięgnąłem po bitą śmietanę w sprayu i wylałem ją na piersi dziewczyny, ściskając je dłońmi i zlizując z nich słodycz. Zacząłem bawić się brodawkami, a ona odchyliła głowę w tył, jęcząc coraz głośniej.
Miała apetyczne piersi - pewnie przez tę śmietanę - ale ja i tak nic nie czułem. Nawet mi nie stanął.
Pociągnąłem ją za jej sutki i zacząłem się wycofywać, a gdy znalazłem się blisko lodówki, popchnąłem na nią Suzie i odwróciłem tyłem do mnie. Opadłem szybko na kolana i zdjąłem jej majtki, wypychając pośladki w moją stronę i zaczynając lizać łechtaczkę. Uniosłem spojrzenie na jej twarz, którą przycisnęła do lodówki, więc mogłem obserwować jej lewy profil. Jęknęła głośno i przymknęła powieki. Oderwałem się od niej dopiero po jakichś dwóch minutach. Tyle nam zwykle dawali - od dwóch do pięciu, nie dłużej, bo widz mógł się już znudzić i przestać czuć podniecenie. Trzeba było czymś go zaskoczyć.
Podniosłem się z kolan i znowu pocałowałem Suzie, tym razem w kark. Jeszcze bardziej wypchnęła biodra w moją stronę i otarła się pośladkami o mojego penisa. Zamruczałem cicho, czując, jak robi się twardy, jednak wiedziałem, że była to reakcja samoobronna.
- Skarbie, chcę cię mocno pieprzyć - wymamrotałem na tyle głośno, że wszyscy spokojnie to usłyszeli.
Suzie pokiwała głową z uśmiechem i odwróciła się twarzą do mnie, szybko ściągając mi spodnie. Kręciłem z nią pornola drugi raz w życiu, ale już za pierwszym zdążyłem się przekonać, że nienawidzi obciągania i zawsze ma po nim odruchy wymiotne, więc zdecydowałem się jej tego oszczędzić. Chociaż w scenariuszu wyraźnie było napisane "ssanie", to wiedziałem, że źle by się to skończyło.
Od razu po tym, jak mnie rozebrała, podniosłem jej nogę i położyłem stopę na blacie obok lodówki, po czym wszedłem w nią powoli, z każdą sekundą coraz bardziej przyspieszając.
Trzeba było wypróbować innych pozycji, więc brałem Suzie jeszcze od tyłu przy wyspie kuchennej, malując bitą śmietaną wzorki na jej plecach, które zwinne zlizywałem. Brałem ją jeszcze na krześle, kiedy miała złączone nogi przełożone na jedną stronę, przez co mój kutas był idealnie otaczany i ściskany. Brałem ją jeszcze na podłodze, kiedy ledwo dyszała, aż w końcu wyszedłem z nią i czekałem na wytrysk. Jęczałem przy tym jak cholera, kiedy klęczała przede mną, naga i z otwartą buzią. Gdy skończyliśmy, uśmiechnąłem się do niej, a ona zlizała wszystko z siebie, pomagając sobie dłońmi. Kamerzysta skierował swoją uwagę tylko na niej, a ja czekałem jedynie na jeden krzyk...
- Cięcie! - wrzasnął Ian, po czym klasnął dwa razy w dłonie.
Suzie wstała i zachwiała się przez nadmiar emocji, więc podtrzymałem ją i spojrzałem na reżysera.
- Świetna robota - pokiwał głową, uśmiechając się. - Dam wam znać, kiedy wszystko zmontujemy. Dostaniecie wideo na płytkach, jak ostatnio.
- Dziękujemy - zachichotała Suzie i uciekła do łazienki, owijając się pod drodze ręcznikiem od swojego agenta.
Jacob rzucił mi szlafrok, który zwinnie nałożyłem. Cholera, to trwało jakieś trzydzieści minut, a byłem zmęczony jak diabli. Miałem po części nadzieję, że deszcz nie przestanie padać, bo bałem się, że na (niezobowiązującym spotkaniu) randce z Chloe po prostu usnę.
Wziąłem szybki prysznic w męskiej łazience, w garderobie nałożyłem na siebie dresy, niebieską koszulkę i bluzę, mówiąc Christie, że wrócę po swoje stare ciuchy następnym razem, kiedy wyschną, po czym wyjąłem parasol i przemknąłem pod nim do samochodu, nerwowo oddychając.
Musiałem jakoś się wyluzować, więc wyjąłem z deski rozdzielczej przygotowany wcześniej papier i zacząłem skrobać kilka słów do Chloe. Zamierzałem pisać do niej listy, tak, jak kiedyś ktoś robił to dla mnie. Chciałem, by wiedziała i by czuła za pomocą kartek, nie SMS-ów i telefonów. No, przynajmniej nie tylko, bo na pewno nie chciałem ograniczyć się tylko do listów.
Można odhaczyć ten dzień w kalendarzu. Robota została zaliczona. Wywróciłem oczami i odpaliłem silnik, wyjeżdżając na trasę i spokojnie jadąc do Los Angeles. Nie mogłem nadziwić się tej pogodzie. Tu rzadko kiedy tak naprawdę padało.
Jechałem właśnie obok Uniwersytetu Kalifornijskiego, kiedy usłyszałem jęk, na tyle głośny, by przebijał się przez ściany wozu. Zerknąłem w lusterko wsteczne i rozchyliłem powieki, szybko hamując. To była Chloe!
Widząc, w jakim jest szoku przez to, że ją ochlapałem, otworzyłem lekko drzwi.
- Chloe, wsiadaj - powiedziałem i zamknąłem drzwiczki, cierpliwie na nią czekając.
Ruszyła niepewnie, ale w końcu przyspieszyła, dostrzegając, że stoję w końcu na ulicy i zaraz może utworzyć się przeze mnie korek.
Otworzyła drzwi i wsunęła się do środka, lekko podskakując na siedzeniu. Miała na sobie krótkie ogrodniczki i granatową bluzę. Z mokrymi włosami wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, a dzięki jej spodenkom mogłem przyjrzeć się jej nogom, które były po prostu genialne.
- Dzięki za ochlapanie - burknęła, na co od razu zachichotałem. Kto by pomyślał, że będzie taka zadziorna.
- Przepraszam, naprawdę - chrząknąłem, a widząc jej minę, spoważniałem od razu. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie zrobiłem tego specjalnie.
- Jasne - wywróciła oczami i dopiero wtedy zamknęła za sobą drzwi.
Zaczęła rozglądać się po wnętrzu, po czym utkwiła wzrok we mnie. Rozchyliła bezwiednie wargi i wstrzymała oddech, lustrując moją twarz i ubiór. Już miałem coś powiedzieć, ale w jej spojrzeniu było coś naprawdę hipnotyzującego. Jakby mnie studiowała, a nie tylko na mnie patrzyła. W końcu nie wytrzymałem i zmarszczyłem czoło, starając się nie wyglądać na rozbawionego.
- Nie przywitasz się?
- Hej - prychnęła z pogardą.
- Zapnij pas - mruknąłem szorstko, zerkając na nią z powagą, a widząc jej wystraszoną minę, lekko się uśmiechnąłem. Musiała zrozumieć, że zależy mi na jej bezpieczeństwie. - Chloe, mówię serio.
W końcu spełniła mój rozkaz.
- Skąd wiedziałeś, gdzie się uczę?
- Nie wiedziałem - zachichotałem, zastanawiając się, ile jeszcze razy spłonie przy mnie rumieńcem. - Skąd pomysł, że przejeżdżałem tu specjalnie, by cię zabrać?
Bingo, zrobiła to!
- Hej - westchnąłem i wychyliłem się nieco w jej kierunku. Miałem niepohamowaną chęć, by dotknąć jej uda, ale w porę się powstrzymałem. Musisz powiedzieć coś, co pokaże jej, że ci zależy, debilu, mruknąłem do siebie w myślach. - Gdybym wiedział, gdzie chodzisz na uczelnię, z pewnością jeździłbym tędy częściej - puściłem jej oczko.
- Och - wykrztusiła. - Skąd wracasz?
Cholera, dlaczego o to spytała?
- Z pracy.
- Z oceanarium?
Spiąłem się, zaciskając palce na kierownicy. Nie chciałem jej o tym opowiadać.
- Co studiujesz? - spytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat. Całe szczęście, chwyciła haczyk, zresztą ja i tak pragnąłem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Strasznie mnie rajcowała i byłem bardzo ciekawy, co jeszcze kryje.
- Literaturę.
Nadal była nieco zdenerwowana, więc musiałem obrócić naszą rozmowę w lekki żarcik.
- I tak się ubierasz?
- To znaczy? - zmarszczyła czoło, patrząc szybko na swoje kolana. Chyba troszkę się wystraszyła.
- Myślałem, że miłośniczki literatury chodzą w sukienkach, a na pewno w spódnicach - zadrwiłem.
- Mam w swojej szafie sporo sukienek i spódnic - prychnęła, nieco urażona.
- I akurat, gdy cię spotykam, musisz mieć zawsze spodenki?
Uśmiechnąłem się do niej promiennie, ale naprawdę chciałem zobaczyć ją w sukienkach. W końcu łatwo je zdjąć, ale myślałem, że to jeszcze nie ten moment, kiedy chciałem, by je przy mnie zakładała.
- To twoja bluza? - zagadałem, ruchem głowy wskazując na górną część jej ubrania.
- Nie - mruknęła po chwili. - Jamesa.
Potarłem podbródek dłonią.
- Kto to James?
- Mój kolega.
Ja pierdzielę, kolejny? Oby był homoseksualistą, bo naprawdę nie miałem ochoty na gierki.
- Jest gejem?
- Przepraszam, ale... słucham? - zaśmiała się nerwowo.
- Znowu sprawdzam, czy mam konkurencję.
Zacisnąłem usta, przenosząc na nią spojrzenie. Wyglądała na zszokowaną i tym razem zdenerwowała się bardziej, niż wcześniej.
- Nie wiem, Justin, ja... - zaczęłam niepewnie, bawiąc się palcami i jąkając się.
- Chloe - westchnąłem głęboko. Jezu, nie chciałem, by się przy mnie stresowała. - Spokojnie. Nie chcę cię wypytywać o twoje prywatne sprawy, chociaż bardzo mnie interesują.
Akurat dojechaliśmy pod jej dom. Zapamiętałem nazwę jej ulicy, bo ważne dla mnie rzeczy nie umykają w jakikolwiek sposób mojej uwadze. Wychyliłem się do przodu, starając się dostrzec cokolwiek między mijającymi się wycieraczkami.
- Wszystko okej? - spytała nagle Chloe, chichocząc cicho.
- Tak, jesteś bezpieczna - kiwnąłem głową, zaciskając poważnie usta. Chciałem się trochę pobawić, ale nie miałem czasu, więc parsknąłem śmiechem. - Widzimy się o dwudziestej.
- Oby przestało padać - oblizała usta, kiwając głową. - Dzięki za podwiezienie - uśmiechnęła się do mnie na odchodne. Kiedy otwierała drzwiczki, wsunąłem do jej torby kopertę i uśmiechnąłem się nieco, odprowadzając ją wzrokiem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - mruknąłem, a gdy zobaczyłem, jak po zamknięciu drzwiczek szybko biegnie w stronę domu, zdałem sobie sprawę, że chcę dowiedzieć się, kim jest James i czemu nosi jego bluzy. Pragnąłem też, by przestało padać, bo już zaczynałem za nią tęsknić.

6. Facet od deski

Przegryzłam swoją dolną wargę i wsiadłam do samochodu Justina od strony pasażera.
- Dzięki za ochlapanie - burknęłam na powitanie. Byłam cała mokra.
Justin uniósł brew i zachichotał, kręcąc głową.
- Przepraszam, naprawdę - chrząknął i spoważniał, patrząc na mnie. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Nie zrobiłem tego specjalnie.
- Jasne - wywróciłam oczami i dopiero wtedy rozejrzałam się po wnętrzu.
Nie mogłam nie przyznać, że było to jedno z najładniejszych aut, jakie w życiu widziałam. W środku było niesamowite, a z zewnątrz czarny kolor cudownie prezentował się w kroplach deszczu. Szare fotele były wygodne, a tapicerka śliska, przez co moje mokre ubranie w nią nie wsiąkało.
Zamknęłam za sobą drzwi i spojrzałam w stronę Justina, przyglądając mu się. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem i sznureczkami przy szyi, a na nogi włożył szare dresy. Jego włosy były suche, co oznaczało, że nawet nie zdążył przywitać się z deszczem. Cholera, ależ był piękny. Mogłam przysiąc, że dawno nie spotkałam tak perfekcyjnego. Zorientowałam się, że wstrzymałam oddech, więc w końcu wypuściłam powietrze z ust.
- Nie przywitasz się? - zmarszczył czoło. Ewidentnie był rozbawiony.
- Hej - prychnęłam, odgarniając mokre kosmyki włosów z twarzy.
Justin skinął głową, ruszając z miejsca.
- Zapnij pas - mruknął szorstko, zerkając na mnie i już miałam się zastanowić, co jest wynikiem jego nagłej zmiany humoru, kiedy się do mnie uśmiechnął. - Chloe, mówię serio.
Przygryzłam wargę i spełniłam jego rozkaz, automatycznie się prostując.
- Skąd wiedziałeś, gdzie się uczę?
- Nie wiedziałem - zachichotał. - Skąd pomysł, że przejeżdżałem tu specjalnie, by cię zabrać?
Zarumieniłam się. Cholera, ile razy jeszcze zrobię z siebie kompletną kretynkę?
- Hej - westchnął i wychylił się nieco w moim kierunku. - Gdybym wiedział, gdzie chodzisz na uczelnię, z pewnością jeździłbym tędy częściej - puścił mi oczko, a ja starałam się zrobić wszystko, by nie zachłysnąć się powietrzem.
- Och - wykrztusiłam, zerkając na niego. Wydawał się być wyluzowany i rozbawiony. Z obojętnością wpatrywał się w drogę, jakby znał ją na pamięć. - Skąd wracasz?
- Z pracy.
- Z oceanarium?
Może tylko mi się wydawało, ale chyba nieco się spiął, prostując i kładąc łokieć przy oknie. Zmarszczył czoło i nie odpowiedział, więc uznałam to za zgodę. No tak. A gdzie indziej mógłby pracować? Kolejne idiotyczne pytanie. Swoją drogą, zdziwiło mnie jednak, że tak zareagował. Brałam go za miłego faceta, a gdy spytałam o pracę, zrobił się jakiś inny. Przecież praca w oceanarium to nic złego. No, może dla mnie tak, bo chyba nie wytrzymałabym tam za długo.
- Co studiujesz? - wyrwał mnie z moich rozmyśleń. Wyczuł moment, by zmienić temat, jakbym mogła zapomnieć już o poprzednim, lecz musiałam przyznać, że jego ton głosu także uległ zmianie.
Odetchnęłam z ulgą, że nie jest spięty.
- Literaturę - odpowiedziałam, kładąc dłonie na kolanach.
- I tak się ubierasz?
- To znaczy? - zmarszczyłam czoło, momentalnie patrząc na swoje odsłonięte do części uda. Cholerne ogrodniczki!
- Myślałem, że miłośniczki literatury chodzą w sukienkach, a na pewno w spódnicach - zdziwił się.
- Mam w swojej szafie sporo sukienek i spódnic - prychnęłam.
- I akurat, gdy cię spotykam, musisz mieć zawsze spodenki?
Już miałam jakoś skomentować to, że jest wredny, ale wtedy znowu się do mnie uśmiechnął, więc automatycznie się rozluźniłam. To niesamowite, jak łatwo dzięki niemu mogłam zapomnieć o wybryku profesora Richardsa.
- To twoja bluza? - zagadał, ruchem głowy wskazując na górną część mojego ubrania.
Nie wiedziałam czemu, ale poczułam się winna. W głębi ducha nie chciałam, by wiedział, do kogo należy.
- Nie - mruknęłam po chwili. - Jamesa.
- Kto to James?
- Mój kolega - wzruszyłam niedbale ramionami, dostrzegając zmarszczkę na czole Justina.
- Jest gejem?
Co?!
- Przepraszam, ale... słucham? - zdziwiłam się, chichocząc cicho.
- Znowu sprawdzam, czy mam konkurencję.
Przełknęłam ślinę, badając mimikę Justina. Wątpiłam, by żartował, wyglądał śmiertelnie poważnie. Aż zabrało mi dech w piersi.
- Nie wiem, Justin, ja... - zaczęłam niepewnie, ale mi przerwał.
- Chloe - westchnął głęboko. - Spokojnie. Nie chcę cię wypytywać o twoje prywatne sprawy, chociaż bardzo mnie interesują.
Nie mogłam zapanować nad dreszczem, jaki przeszedł całe moje ciało. Ten człowiek był aż nadto elektryzujący.
Zanim się zorientowałam, byliśmy już pod moim domem. Justin po raz kolejny mnie zaskoczył. Powiedziałam mu swój adres zaledwie jeden raz, a on już doskonale wiedział, w którym kierunku jechać i doskonale pamiętał, gdzie jechać. Przypatrywał się otoczeniu, jakby badał okolicę.
- Wszystko okej? - zachichotałam, przechylając głowę w bok.
- Tak, jesteś bezpieczna - kiwnął głową, zaciskając poważnie usta, ale kiedy spojrzał na mnie, parsknął śmiechem. - Widzimy się o dwudziestej.
- Oby przestało padać - oblizałam usta, kiwając głową. Zorientowałam się, że to czas, kiedy powinnam wysiąść, więc szybko chwyciłam klamkę i popchnęłam drzwiczki. - Dzięki za podwiezienie - uśmiechnęłam się do niego na odchodne.
Powiedział chyba coś jeszcze, lecz przez ulewę już go nie słyszałam.
Pobiegłam szybko w stronę domu, ściskając torebkę i kaptur bluzy. Dopiero wtedy, gdy zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, dotarło do mnie, jak głośno dyszę.
- Chloe! - pisnęła mama, pojawiając się w przedpokoju. Miała w dłoni ściereczkę, a w drugiej spray do czyszczenia mebli. - Co ty tu robisz tak wcześnie?
Przełknęłam ślinę, starając się uspokoić. Wiem, że to nie króciutki maraton wywołał u mnie taką reakcję, a to, z kim byłam w samochodzie.
- Miałam zły dzień - westchnęłam, zdejmując swoje buty. - W dodatku mi zimno. Mamo, co ty robisz? - zmarszczyłam brew, kiedy już ściągnęłam bluzę i wskazałam na rzeczy, które mama trzymała w dłoniach.
Podążyła za moim spojrzeniem i pokręciła głową.
- Postanowiłam, że trochę posprzątam. Przez taką pogodę nawet nie chce nam się ruszać z domu.
- Logan jest tutaj? - zdziwiłam się.
- Tak, leży w pokoju i pisze z Jess.
Zacisnęłam usta. Dlaczego mój brat nic nie robił sobie z tego, że mama sama lata ze ścierką? Powinien jej pomóc. Po drugie, ona w ogóle nie musiała się za to zabierać, no, ale skoro już to postanowiła... Nie mogłam jej zabraniać.
- Idę po niego - prychnęłam i w skarpetkach pobiegłam do pokoju gościnnego.
Drzwi były zamknięte, a kiedy weszłam do środka, zobaczyłam, że Logan leży rozwalony na łóżku. Miał słuchawki na uszach i telefon w ręce. Ściskał go rozpaczliwie i naciskał mocno klawisze, jakby zaraz miał coś rozwalić.
- Logan - powiedziałam, podchodząc bliżej. Nawet nie podniósł na mnie wzroku. - Logan! - krzyknęłam, ale nic z tego nie wyszło. Słyszałam dudnienie muzyki nawet z tej odległości. - Logan! - wrzasnęłam, gdy stanęłam obok niego i brutalnie ściągnęłam mu słuchawki z uszu.
- Co jest?! - krzyknął, podciągając się na łóżku i patrząc na mnie z oburzeniem.
- To, że nie robisz nic poza leżeniem! Zająłbyś się sprzątaniem!
Logan podniósł się do pozycji siedzącej.
- Boże, daj mi spokój.
Zirytował mnie swoją obojętnością, więc wyrwałam mu telefon z rąk, na co szybko wstał, wyciągając do mnie ręce.
- Oddawaj! - wrzasnął.
- Nie! Masz pomóc mamie!
- Ty też powinnaś to zrobić!
- Dopiero wróciłam, gówniarzu!
- Nie mów tak do mnie!
- Ty do mnie też!
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się szerzej, a do środka weszła mama.
- Moglibyście się nie drzeć?!
Momentalnie zamilkliśmy, jak za starych czasów, kiedy ktoś nas na czymś nakrywał. Żadne z nas się nie odezwało, a w pokoju było słychać jedynie nasze niespokojne oddechy. Mama skrzyżowała ręce na piersiach, czerwona ze złości.
- To ona...
- To on...
Zaczęliśmy w jednym momencie swoje tłumaczenia. Zacisnęłam usta, patrząc wściekle na brata.
- Logan, masz szlaban na komórkę - warknęła mama, wyciągając do niego dłoń. Wiedząc, że brat nie ma telefonu, podałam go mamie, zanim brat zdążył wytrącić mi go z ręki.
- Nienawidzę was! - warknął i wyszedł z pokoju, uderzając przy tym mamę o ramię. Wypuściłam powietrze z ust i przetarłam dłonią włosy.
Moje relacje z bratem były takie od zawsze. Najpierw się kłóciliśmy, potem godziliśmy. Mogliśmy się wyzywać, szarpać za ubrania, ciągnąć za włosy, ale potrafiliśmy się też przytulić, porozmawiać i sobie pomóc. Tak było zresztą chyba w każdej rodzinie.
- Przepraszam za niego, mamo - szepnęłam cicho i pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym poszłam po Logana.
Gdy znalazłam się na korytarzu, usłyszałam jedynie trzask drzwiami. Warknęłam zirytowana. Jeśli on myślał, że może się włóczyć po Los Angeles, to się mylił!
Otworzyłam drzwi na oścież i zmrużyłam oczy przez światło. Chmury przybrały jaśniejszą barwę szarości, lecz ulewa nadal była potężna. Dostrzegłam Logana, który szybko zmierzał w kierunku innej ulicy.
- Logan! - wydarłam się, po czym wzięłam głęboki oddech. - Logan!
- Córeczko - mama stanęła tuż za mną i położyła mi dłoń na ramieniu. - Pewnie poszedł na plażę. Daj mu ochłonąć.
Zacisnęłam usta i z bezradnością zamknęłam drzwi. Pogoń za Loganem była bezsensowna. Odwróciłam się twarzą do mamy i lekko się uśmiechnęłam.
- Wybacz - szepnęłam, oblizując wargi. - Pomogę ci z tym sprzątaniem.
Mama machnęła ręką, kręcąc głową.
- Koniec ze sprzątaniem. Chodź, zrobimy pizzę i porozmawiamy - westchnęła i objęła mnie ramieniem, prowadząc do kuchni.
Moja mama była w tym momencie najsilniejszą osobą, jaką znałam, choć nie mogłam powiedzieć, że zawsze ją za taką uważałam. Tuż po śmierci taty mama się załamała i kilka miesięcy chodziła na terapie do psychologa. Miałam jej to za złe. Powinna opiekować się mną i moim bratem, a zamiast tego spędzała wieczory na płakaniu w poduszkę. Z biegiem czasu zrozumiałam, jak było jej ciężko, szczególnie, gdy zaczęłam potem poznawać chłopaków lub przechodzić obok gór. Pewnego dnia mieliśmy wycieczkę szkolną w góry. Była to ostatnia wycieczka w liceum, więc nikt nie miał prawa zrezygnować, inaczej wszyscy stwierdziliby, że chce odsunąć się od klasy. Moja mama wysłała do dyrektora specjalny list z prośbą, bym na wycieczkę nie jechała. Byłam jej wtedy bardzo wdzięczna i właśnie wtedy zaczęła jakoś odbijać się od dna.
Niestety, ja chyba jeszcze nie zdołałam tego zrobić. Cały czas moje serce rozpadało się na milion kawałeczków, gdy w nocy męczyły mnie koszmary, a w dzień rozpamiętywałam zdarzenie sprzed pięciu lat.
- Co stało się na uczelni? - spytała mama, gdy stanęłam obok blatu, a ona zaczęła wyjmować z lodówki potrzebne składniki. - I z czym chcesz pizzę?
Odepchnęłam się i podeszłam bliżej niej, grzebiąc w lodówce. W sumie nie musiałam tego robić, bo miałam wrażenie, że wszystko w środku to soja. Piekielny Noah zajmował ponad połowę podzielonego na naszą dwójkę miejsca. W końcu znalazłam żółty ser, szynkę i pieczarki. Schyliłam się i z szafki obok wyciągnęłam ananasa z kukurydzą. Powinno wystarczyć.
- Mój profesor mnie przycisnął - wzdrygnęłam się, zaczynając kroić szynkę na desce. - Pewnie mu przejdzie.
- Lubisz go?
- Tak, jest w porządku. Wykształcony, szarmancki, no wiesz - kiwnęłam głową, machając nożem dla urozmaicenia swojej wypowiedzi.
Mama uśmiechnęła się i chwyciła mój nadgarstek, nakierowując ostrze w dół.
- Tak, jestem pewna, że rozumiem. Czyja była bluza, w której wróciłaś?
Poczułam rumieniec wkradający się na moje policzki.
- Jamesa. Kolega z uczelni.
- Kolega?
Od razu pomyślałam, że zaraz zapyta, czy jest gejem.
- Tak, kolega - wypuściłam powietrze z ust i zdobyłam się na wymuszony uśmiech, by dała mi spokój.
- A Justin?
- Mamo - powiedziałam szybko, odkładając nóż. - Właśnie, Justin. Wieczorem się z nim spotykam i muszę umyć włosy - westchnęłam głęboko, wskazując kciukiem na wyjście z kuchni. - Mogę?
Mama pokręciła z rozbawieniem głową.
- Jasne, że możesz. Chciałabym go jednak poznać - oblizała powoli usta.
Wywróciłam oczami i cmoknęłam w jej kierunku ustami, po czym wyszłam z kuchni, otrzepując ręce i wycierając je o ogrodniczki. Weszłam do pokoju i położyłam torbę z książkami na łóżku, zakładając kosmyk włosów za ucho i nachylając się. Wyjęłam z torby niepotrzebne rzeczy, a gdy to zrobiłam, na zewnątrz wysunęła się koperta z moim imieniem. Zmarszczyłam czoło. Byłam pewna, że nie było jej tam rano.
Otworzyłam ją i wysunęłam ze środka ozdobny, biały papier. Ze strachu przełknęłam ślinę, kiedy go rozkładałam.

Droga Chloe,
To mój pierwszy list do Ciebie, lecz mam nadzieję, że będzie ich więcej. Chciałem Ci tylko napisać, że ładnie wyglądasz. Nieważne, czy masz błoto na twarzy, mdlejesz lub brudzisz się lodami makowymi. I już nie mogę się doczekać dzisiejszego spotkania.

Kilkakrotnie przesunęłam wzrokiem po piśmie. Mogłam przysiąc, że nigdy wcześniej nie widziałam piękniejszego. Jakby Justin siedział godzinami i pisał te słowa, uważając, by nie wychodzić za linie, dbać o ozdobne zakończenia i tego typu sprawy.
Bo to, że Justin napisał ten list było pewne na sto procent. Tylko on widział mnie w tych wszystkich okolicznościach, no i dzisiaj miał się ze mną spotkać. Pewnie wsunął mi list do torby, kiedy wysiadałam z jego samochodu.
Moje serce radośnie podskakiwało i kurczyło się jednocześnie, gdy usiadłam na łóżku. To było urocze, ale dlaczego wysłał mi list? Dlaczego nie mógł spytać mnie o numer i po prostu zadzwonić, jak każdy normalny facet?
Zaraz. Przecież on - jak to sam określił - nie był jak każdy facet. Coraz bardziej zaczynałam rozumieć dlaczego. I na dodatek napisał, że ma nadzieję, iż listów będzie więcej. Przerażało mnie to i cieszyło równocześnie. Ja również miałam taką nadzieję.
Odłożyłam list razem z rękopisem "Rozważnej i romantycznej" na szafkę, po czym podniosłam z krzesła ubrania, w których rano biegałam i udałam się z nimi do łazienki, chcąc wrzucić je do kosza na pranie. Tak jak zawsze przed każdym umyciem ciuchów, sprawdziłam dokładnie ich kieszenie. Ze spodenek wyjęłam karteczkę.
Znowu przełknęłam ślinę. Ile liścików schował mi Justin?
Okazało się, że to nie liścik, lecz numer telefonu, który rano mi zapisał. Westchnęłam głęboko. Lekcje surfingu to chyba nie był taki zły pomysł, szczególnie, że chciałam wygrać z Justinem mój zakład. Nie wiedziałam nawet, o co się założyliśmy, ale satysfakcja z pewnością mi wystarczała. Złożyłam spodenki i sportowy biustonosz, włożyłam je do kosza na pranie i wyprostowałam się, z kieszeni ogrodniczek wyjmując swoją komórkę. Przepisałam numer telefonu na klawiaturę i od razu pod niego zadzwoniłam, wypuszczając powietrze z ust.
Po drugim sygnale zaczęłam się niepokoić, że Justin zrobił mi żart i tak naprawdę nikt nie odbierze. Tak też się stało, ale zanim zdążyłam odsunąć słuchawkę, dostałam SMS.

Od: 0-765-283-178
Nie mogę teraz rozmawiać. O co chodzi?

Przełknęłam ślinę, ale poniekąd odetchnęłam z ulgą. Może wiadomości tekstowe będą łatwiejsze niż rozmowa. W końcu ten człowiek miał mnie uczyć pływania na desce. Na pierwszy raz wolałam z nim jednak popisać.

Do: 0-765-283-178
Tu Chloe Bennet. Dostałam Pański numer od Justina. Mówił, że jest Pan świetnym nauczycielem, jeśli chodzi o surfing.

Od: 0-765-283-178
Justin ma rację :) Chętnie się z Tobą umówię. Jesteś z Los Angeles?

Do: 0-765-283-178
Tak, mieszkam tu. Kiedy Panu pasuje?

Od: 0-765-283-178
Jutro o dwunastej na plaży? Będę w czarnej kamizelce i w towarzystwie dwóch desek :)
Do: 0-765-283-178
Mam nadzieję, że mówi Pan o koleżankach.

Nie mogłam się powstrzymać od tego żartu, lecz od razu, kiedy wysłałam wiadomość, zarumieniłam się i szybko tego pożałowałam. Nie powinnam być taka niemiła, więc musiałam wystukać kolejnego SMS, zanim dostanę od niego odpowiedź.

Do: 0-765-283-178
Przepraszam. Nie miałam niczego złego na myśli.

Od: 0-765-283-178
Całe szczęście, też znam się na żartach :) Do zobaczenia jutro!

Wypuściłam powietrze z ust i zastąpiłam numer nazwą "Facet od deski", po czym rozebrałam się do naga i weszłam pod prysznic. Odchyliłam głowę do tyłu, zaczynając myć włosy. Ciągle miałam nadzieję, że ulewa ustanie, kiedy nagle usłyszałam przerażający grzmot, na którego dźwięk momentalnie się wzdrygnęłam. Nienawidziłam burzy i piorunów. W dodatku miałam spotkać się z Justinem. Skąd będzie wiedział, że chcę to odwołać? Przecież to oczywiste, że nie mogliśmy spotkać się na plaży podczas deszczu. Sam powiedział, że w takim wypadku to odwołamy, więc miałam nadzieję, że domyśli się mojej decyzji.
Dodatkowo martwiłam się o Noah i Logana. Nie chciałam, by mój przyjaciel był nieszczęśliwy, a jeśli miałam być szczera, nie pamiętałam, by kiedykolwiek kłócili się z Lewisem. Nie miałam pojęcia, o co może między nimi chodzić, ale chciałam, by wszystko było już dobrze. Co do brata, bałam się, że coś sobie zrobi, kiedy będzie sam, albo że coś innego mu się stanie. Nagle szeroko otworzyłam oczy. Która była godzina?!
Odsunęłam zasłonę od prysznica i z mokrymi włosami wyszłam na ręcznik na podłodze. Owinęłam się drugim i wybiegłam do pokoju, gdzie zerknęłam na zegarek.
Logan wyszedł czterdzieści minut temu. Czemu jeszcze go nie było?!
- Mamo! - krzyknęłam, wychodząc szybko z pokoju. Stanęłam jak wryta, widząc Noah w kuchni. Nakładał z moją mamą ser na rozwałkowane ciasto, a na mój wrzask wyprostowali się i spojrzeli w moim kierunku.
- Co się stało? - spytała mama, widząc moją zakłopotaną minę.
- Kiedy wyszedł Logan? - spytałam, oddychając gorączkowo.
Noah spojrzał na mnie dziwnie, ale udałam, że tego nie zauważyłam.
- Niedawno, kochanie - uspokoiła mnie mama.
- Niedawno?! Czterdzieści minut temu!
Mama położyła mi dłonie na ramionach, wzdychając głęboko.
- Wysusz włosy, przebierz się - kiwnęła głową. - Zrobimy pizzę i Logan wróci, obiecuję.
Przełknęłam ślinę, przygryzając wargę. Dlaczego była taka spokojna?! Dlaczego nie martwiła się o syna?!
- Chloe - Noah oblizał usta i kiedy wstawił ciasto do piekarnika, podszedł do mnie, stając obok mojej mamy. - Nie martw się, on wróci. Nie zna miasta...
- No właśnie!
- ...więc z pewnością będzie niedługo.
Zarumieniłam się ze złości, jednak postanowiłam odpuścić. Może mieli rację i Logan lada chwila pojawi się w domu. Bałam się, że nic takiego się jednak nie stanie. Już raz w życiu na kogoś czekałam.
Mimo wszystko posłuchałam mamy, bo one miały przecież zawsze rację i wróciłam do łazienki, gdzie skończyłam mycie włosów i ich suszenie. Nienawidziłam używać suszarek, ale nie miałam w tym momencie wyboru. Spotkanie z Justinem miało się odbyć niedługo i chciałam dobrze wyglądać.
Ze względu na pogodę - nawet, jeśli burza minęłaby, to i tak byłoby zimno - wybrałam ciemne dżinsy i jasną z długim rękawem. Postanowiłam, że włożę na to skórzaną kurtkę. Włosy, które wyglądały jak napuszone, wygładziłam i spięłam z tyłu spinką. Przejrzałam się w lustrze. Nadal były tragiczne, lecz nie mogłam nic na to poradzić. Miałam nadzieję, że w przeciągu tych kilku godzin jakoś same się ułożą.
- Wow, gdzie ty się wybierasz? - zapytał Noah, gdy weszłam do kuchni.
Nie wiedziałam, że nie było mnie tak długo. Pizza właśnie skończyła się piec i była nakładana na talerze. Noah oczywiście zrezygnował z naszego posiłku i wybrał swoje sojowe kotleciki. Ohyda, jęknęłam w myślach.
- Idzie na randkę - zachichotała mama, na co ją skarciłam.
- To nie randka - burknęłam, siadając przy stole. - Zwykłe, niezobowiązujące spotkanie.
- Gdzie? - zagadał Noah, stawiając na stole talerz z pizzą.
- Na plaży.
- W taką pogodę? - zdziwili się jednocześnie.
Machnęłam lekceważąco ręką.
- Dajcie spokój, może przestanie padać.
Jak na moje słowa, usłyszeliśmy kolejny grzmot i to niedaleko naszego domu, aż podskoczyłam na krześle. Spojrzałam na mamę, która z niepokojem patrzyła na zegar ścienny.
- Nie ma go już dwie godziny - przełknęła ślinę, kręcąc głową. - Coś musiało mu się stać.
Jak na złość, jej panika zaczęła się udzielać również mnie. Zacisnęłam usta, zerkając na Noah, który zrobił się czerwony na twarzy, jakby także się czegoś obawiał.
- Musimy iść go poszukać - postanowiłam, wstając od stołu.
- Żartujesz? Jest burza! - mruknął No.
- To mój brat - pisnęłam i prawie wybiegłam na przedpokój po kurtkę przeciwdeszczową.
Akurat w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Z mojego serca spadł kamień, ponieważ od razu zobaczyłam twarz brata. Uśmiechnęłam się z ulgą i otworzyłam, jednak wcale nie zobaczyłam Logana.
- Hej - Justin przetarł swoje mokre włosy, patrząc na mnie przepraszająco. - Wiesz, z racji tego, że pada, pomyślałem, że przyjdę i powiem ci o przełożeniu...
Zamilkł, widząc, jak wpatruję się w niego oniemiała. Nie chodziło mi nawet o to, że jego biała koszulka, na którą zmienił strój od naszej popołudniowej przejażdżki była bardzo mokra i idealnie uwidaczniała jego mięśnie. Nie chodziło mi nawet o to, że uznałam to za iście szarmanckie, że postanowił przyjść i powiedzieć mi o zmianie planów. Chodziło mi tylko o to, że nie był moim bratem.
- Co się stało? - spytał z niepokojem i ledwie go usłyszałam przez szalejącą wichurę.
Odwróciłam się od niego, patrząc w głąb mieszkania.
- Mamo! - krzyknęłam. - Dzwoń na policję! - warknęłam, kiedy kobieta wraz z moim przyjacielem wybiegła na korytarz.
- Chloe, co się stało?! - powtórzył zaaferowany Justin, gdy minęłam go, zakładając kurtkę przeciwdeszczową i nasuwając na głowę kaptur. Ścisnęłam go, by burza nie zdjęła go z mojej głowy.
Musiałam czym prędzej dowiedzieć się, co z Loganem. Zauważyłam samochód Justina i spojrzałam na niego przez ramię. Szedł w moją stronę, nie zważając na krople deszczu.
- Powiesz mi, co się... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Chodź! - wrzasnęłam, przekrzykując grzmoty. - Pomóż mi znaleźć mojego brata!

   ________________________________
Proszę Was z całego serca, polecajcie to ff komu tylko się da :)

Jeśli czytacie - komentujcie.

Dziękuję Wam za wszystko <3

Niewykluczone, że dzisiaj (albo ewentualnie jutro rano) dodam kolejny rozdział x Jeśli nie, zedytuję tę notkę, pisząc coś, o czym powinniście wiedzieć, jeśli chodzi o bloga. Ściskam! 

Iiiiiii jak tam po zakończeniu roku szkolnego? :D Wszyscy macie świadectwa z wyróżnieniem? :D

20.06.2015

5. Edward i Eleonora

Biegłam w kierunku domu jeszcze jakiś czas, z każdym krokiem czując ogarniającą mnie panikę. Kiedy bywałam z chłopakami, którzy choć trochę mnie pociągali, czułam smutek przez cały czas, gdy z nimi rozmawiałam. Z Justinem było jednak inaczej. Ból docierał do mnie dopiero wtedy, kiedy się z nim rozstawałam, a kiedy z nim przebywałam, czułam się wolna i szczęśliwa. Byłam wtedy po prostu normalna, a przecież znałam go tylko jeden dzień. To niesamowite, jak faceci działali na dziewczyny. Zapomniałam już jak to jest.
Weszłam do domu zdyszana i od razu ściągnęłam adidasy, po czym założyłam kosmyki włosów za ucho. Zanim się zorientowałam, w przedpokoju pojawił się Noah.
- Elo - rzucił i wyciągnął do mnie rękę, więc swobodnie przybiłam mu piątkę.
- Siema - odpowiedziałam i poszłam od razu do kuchni.
Przy stole siedziała mama z Loganem. Byli już przebrani: mama miała luźne spodnie od dresu i obcisłą bluzkę z dekoltem, a Logan materiałowe spodenki do kolan i koszulkę polo. Na mój widok brat sięgnął po naleśnika z dużego talerza i rzucił go na swój, polewając czekoladowym sosem.
- Zostawcie mi trochę - wywróciłam oczami, wyjmując z lodówki wodę i powoli ją pijąc.
- Jak ci się spało, kochanie? - spytała mama, przechylając głowę w bok i upijając łyk kawy.
Odsunęłam butelkę od ust, lekko się uśmiechając.
- W porządku. - Poniekąd byłam pewna, że to w pewnym stopniu zasługa koszulki Justina.
Kiedy odwróciłam się od nich tyłem, by schować wodę, stanął przy mnie Noah.
- Następnym razem użyj serwetki - westchnął, chusteczką wycierając mi lód z kącika ust. Rozszerzyłam powieki. Przecież myślałam, że jestem już czysta! A Justin nic nie powiedział! - W ogóle, od kiedy ty jadasz lody podczas biegania?
Zarumieniłam się, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Miałam taką ochotę - wyszeptałam i na znak, że ma więcej o to nie pytać, chrząknęłam głośno, po czym podeszłam do stołu, siadając na swoim miejscu.
Wzięłam z zestawu talerzy na środku jeden dla siebie, po czym wyciągnęłam dobrze spieczonego naleśnika, biorąc widelec i smarując ciasto dżemem truskawkowym. Kiedy zawinęłam posiłek w rulonik i wsunęłam kawałek do ust, odetchnęłam z ulgą. Jedzenie było jedną z najbardziej przyjemnych rzeczy na świecie. Chyba nikt nie zdoła mnie nigdy od niego uwolnić.
- Jakie macie plany na dzisiaj? - spytałam po chwili, kiedy zdążyłam już połknąć pierwszy kęs.
Noah wychylił się i wziął jabłko z koszyka obok naleśników.
- Zaraz jadę na uczelnię, zabierzesz się ze mną? - uniósł brew, krzywiąc się na smak owocu. - Jeszcze wczoraj były słodkie - jęknął z odrazą.
- Jasne - zachichotałam, kiwając głową i biorąc drugiego naleśnika, polałam go sosem czekoladowym i położyłam na nim dwie truskawki. Pokroiłam jedzenie widelcem i zaczęłam je szybko pałaszować. - Tyklo pczekaj n mnei - wymamrotałam z pełnymi ustami, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. - A wy co robicie? - rzuciłam do mamy i Logana, kiedy wszystko już zjadłam.
- Może trochę pozwiedzamy - mama wzruszyła ramionami, patrząc z nadzieją na syna.
- Mamo - wywrócił oczami, patrząc na nią jak na wariatkę. - Nie chcę chodzić z tobą po mieście.
- Logan - upomniałam go, kręcąc głową. - Nikt cię tu nie zna, więc nikt nawet nie powie ci, że to obciach. Poza tym, spędź trochę czasu z mamą. I tak nie wyjdziesz stąd sam.
- Dlaczego nie? - jęknął.
- Bo nie znasz otoczenia i jesteś za młody - wystawiłam mu język i wypiłam sok pomarańczowy ze szklanki.
- A mama niby zna? - Logan wyraźnie walczył o zaakceptowanie jego planów.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam dociekliwie na mamę.
- Spokojnie - uniosła ręce do góry w geście obronnym. - Przecież już tu byłam. Pamiętam, gdzie co jest.
- Dobrze, że przynajmniej mieszkacie przy plaży, to się nie zgubimy - Logan prychnął, a mama dała mu kuksańca w bok.
Zaśmiałam się, po czym wstałam od stołu i zerknęłam na Noah, który opierał się o blat, przyglądając się jabłku.
- Wezmę jeszcze prysznic.
Spojrzał na mnie, po czym wywrócił oczami i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Masz pięć minut.
- Daj mi sześć i dwanaście sekund - uśmiechnęłam się i odstawiłam naczynia, czmychając szybko do pokoju.
Wybrałam dżinsowe ogrodniczki w jasnym kolorze ze spodenkami do kolan i biały T-Shirt z kwiatowym nadrukiem. Spodnie miały kilka obtarć na udach, które kiedyś mi się podobały, ale teraz nieco mi przeszkadzały. Niestety, moja szafa posiadała tylko jedne ogrodniczki, więc w końcu stwierdziłam, że nie będę się przejmować tymi małymi dziurami i udam, że ich nie widzę. Zabrałam ciuchy razem z czystą bielizną do łazienki i chwilę później zniknęłam już pod prysznicem. Cholera, zapomniałam umyć włosów poprzedniego wieczoru, a teraz było już na to za późno. Zajmę się tym potem, jednak to też może być uciążliwe. Po suszeniu kosmyków suszarką strasznie się niszczą, a będzie mi zależało na czasie ze względu na spotkanie z Justinem.
Jezu, ależ byłam ciekawa, co mi zaplanował! Z jednej strony tego nie chciałam, z drugiej jednak prawie pragnęłam, by w końcu stało się to, co miało się stać. Dawno nie byłam tak podekscytowana. Martwiło mnie to, że być może reagowałam na zwykłe zaproszenia zbyt wielką ekscytacją.
Po prysznicu szybko przebrałam się w wybrane ubrania. Rozpuściłam włosy wzdłuż ramion, umyłam zęby i nałożyłam delikatny makijaż w postaci tuszu do rzęs i podkładu. Po chwili byłam już gotowa. Zabrałam z pokoju czarną torebkę, w którą włożyłam książki, łącznie z rękopisem "Rozważnej i romantycznej", wsunęłam na stopy czarne buty i wyszłam z pokoju.
- Dziesięć minut, pięćdziesiąt siedem sekund - usłyszałam dźwięk Noah, który akurat zerkał na zegarek na swoim nadgarstku.
Wywróciłam oczami i poczochrałam jego włosy.
- Nie denerwuj się tak - prychnęłam, chichocząc pod nosem, widząc, jak rozpaczliwie poprawia fryzurę przy lustrze.
Miał na sobie materiałowe spodenki, podobne do tych, które założył Logan i białą koszulkę z czarnymi paskami przy kołnierzu.
- Boże, Chloe, nie dotykaj moich włosów - jęknął, a gdy doprowadził się do ładu, pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc na mnie.
Westchnęłam głęboko i zajrzałam jeszcze do kuchni, patrząc na mamę i brata.
- Przepraszam, że nie mogę z wami zostać - powiedziałam, przygryzając wargę. Naprawdę czułam się winna. - Mam dzisiaj ważne omówienie tematu z literatury.
Mama machnęła ręką, posyłając mi czuły uśmiech.
- Skarbie, dobrze wiemy, że zawsze chodzisz na uczelnię.
- Mamo, strasznie zależy mi na tych studiach.
- Wiem, wiem, kochanie. Doskonale cię rozumiem, Logan pewnie też - wyjaśniła, zerkając na niego.
- Nie rozumiem - odburknął, na co prychnęłam i wystawiłam mu język.
- Pozdrów Jess - westchnęłam, a mamie posłałam buziaka w powietrzu. - Postaram się wrócić jak najszybciej - uśmiechnęłam się i zniknęłam za progiem, wypchnięta na zewnątrz przez Noah.
Oblizał usta, zerkając na mnie przez ramię, na którym ściskał swoją szkolną torbę.
- Naprawdę mi się spieszy - burknął i oblizał usta, przyspieszając kroku.
Dlaczego nie mogliśmy po prostu mieć samochodu? Życie byłoby prostsze, gdybyśmy wsiadali do auta i mogli jechać gdzie nam się podoba.
- Noah, daj spokój, nie było mnie tylko dziesięć minut - westchnęłam, dobiegając do niego i zrównując z nim krok.
- Miało cię nie być pięć! - prawie wrzasnął, na co zacisnęłam usta.
- Jesteś na mnie o to zły?
Noah przygryzł dolną wargę, ssąc ją, po czym wyciągnął z kieszeni telefon i coś na nim wystukał. Przysunął go w moim kierunku, a ja od razu go chwyciłam, przykładając bliżej twarzy i oczu.

Od: Lewis
Musimy trochę zwolnić.

Nie było nic więcej, tylko te trzy słowa. Ze wstrząsem oddałam przyjacielowi komórkę.
- Co to znaczy, że musicie zwolnić? - spytałam ostrożnie.
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami, a jego głos rozniósł się po ścianach podziemia, do którego właśnie schodziliśmy po schodach. - Może jego rodzice się wkurzyli.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając się Noah.
- On... on nie powiedział rodzicom, że jest gejem?
- Nie.
- Co?! Ale on ma dwadzieścia dwa lata! - krzyknęłam ze słyszalnym szokiem.
- Wiem, Chloe, wiem, do jasnej cholery! - burknął i wsunął nasze bilety do bramki, przez co wyskoczyły z drugiej strony, by odblokować przejście.
Nie mogłam tego pojąć. Dlaczego Lewis, będąc dorosłym, wciąż nie przyznał się rodzinie do swojej orientacji? Jak on w ogóle z tym żył? Nigdy przedtem specjalnie się tym nie interesowałam, bo byłam przekonana, że wszyscy o wszystkim wiedzą. Zrobiło mi się go żal, bo po kilku miesiącach mnie skończyłyby się wymówki. Rodzice na pewno się nim interesowali, tym, co robi i z kim. Nie mógł całe życie udawać, że ma dziewczynę, nie przedstawiając jej przy niedzielnym obiedzie. Nie mógł też udawać, że nie miał nikogo. Miał dwadzieścia dwa lata!
Spojrzałam na Noah, który zacisnął mocno swoją szczękę, opierając się o ścianę w metrze. Chwyciłam jego dłoń, lekko ją pocierając.
- Nie martw się, wszystko jakoś się wyjaśni - posłałam mu lekki uśmiech. - Lewis cię kocha, a jeśli to coś z jego rodzicami, to zrozumieją... po jakimś czasie - westchnęłam.
Zerknął na mnie i nieco się rozluźnił, kiwając w końcu głową.
- Może i masz rację.
- Na pewno mam! - zawołałam radośnie i puściłam jego dłoń, uderzając go piąstką w ramię. - Dlaczego w ogóle ci tak napisał? Pokłóciliście się?
Noah głęboko westchnął, co prawie ledwie usłyszałam przez świst pociągu.
- Można tak powiedzieć. Że tak się wyrażę, nie zgadzaliśmy się w sprawie pewnych kwestii - przygryzł wargę, a gdy metro się zatrzymało, zerknął na mnie znacząco i zaczął przepychać się do wyjścia.
Ruszyłam za nim, co było dosyć trudne przez tłum ludzi, którzy od razu rzucili się w stronę stacji.
- Noah! - krzyknęłam, by się zatrzymał. Od razu spojrzał na mnie przez ramię, lecz nie zwolnił kroku. - Noah! - powtórzyłam, na co stanął jak wryty i ruszył dopiero, gdy do niego dołączyłam.
- Biegasz codziennie, a po kilkusekundowej gonitwie dyszysz jak po dwudziestokilometrowym maratonie - parsknął śmiechem.
Bałam się, że już go nie odzyskam, ale całe szczęście wrócił mój stary Noah. Nie mógł smucić się przez Lewisa! Przecież i tak wszystko się im ułoży, pomyślałam i chwyciłam za dłoń przyjaciela, by wepchnąć go do restauracji z kanapkami.
- Chloe, mówiłem ci, że się spóźnię - westchnął, podchodząc ze mną do lady.
- Daj mi trzydzieści sekund - pokazałam mu język i odwróciłam się w stronę sprzedawcy, kupując zestaw z podwójnym serem i warzywami. 
Naszą cechą charakterystyczną z Noah była punktualność i dokładnie zaplanowanie wszystkich rzeczy. Nienawidziliśmy się spóźniać. Woleliśmy przyjść za wcześnie, by nikt tylko na nas nie czekał. Dodatkowo robiliśmy rozkłady naszych codziennych zajęć i staraliśmy się ich trzymać co do minuty. W przeciwnym razie czuliśmy się tak, jakby ktoś nas wyrwał z naszych ciał i postawił obok. Rozumiałam więc, dlaczego Noah tak się stresował, że zaraz zaczną mu się zajęcia, a on jeszcze nie jest na uczelni.
- Dwadzieścia pięć - oznajmił, kiedy wyszliśmy z baru, podążając w stronę uniwersytetu.
- Ty naprawdę to liczysz? - parsknęłam śmiechem, unosząc brwi.
Noah dał mi kuksańca w bok, przez co prawie spadłam z chodnika i zgromiłam go wzrokiem, udając wściekłą.
- Gdzie masz najpierw? - spytałam, gdy przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- W północnym budynku, a ty?
- W zachodnim.
Znaleźliśmy się na dziedzińcu szkoły i musiałam skręcić w lewo, chcąc udać się na zajęcia, więc wyciągnęłam w stronę przyjaciela pięść, przez co przybił mi żółwika.
- Na razie, stary - zaśmiałam się, kiwając do niego głową.
- Eloszka, stara - pokazał mi język, a ja znowu zachichotałam.
Ten dzień nie zapowiadał się najgorzej. Sądziłam, że będzie zły ze względu na moje poranne spotkanie, ale Justin również sprawił, że nieco wyluzowałam. Nawet, jeśli wiedziałam, że po każdym takim spotkaniu będę trochę cierpieć, to było warto.
Zerknęłam w kierunku nieba i cicho westchnęłam. Pogoda nie zachęcała do wieczornych wypadów na plażę. Zaczęłam się martwić o wieczorną niespodziankę Justina. W powietrzu było czuć nadchodzącą burzę. Było bardzo duszno. Pocieszał mnie fakt, że na moim zegarku widniała dopiero dziesiąta, więc w najlepszym wypadku nawałnica zdąży przejść przed piętnastą.
Weszłam na aulę i odetchnęłam z ulgą, kiedy miejsce w drugim rzędzie okazało się wolne. Ruszyłam w tamtym kierunku, przeciskając się przez innych studentów i usiadłam na wolnym krześle, wyjmując na deskę przede mną potrzebne książki.
- Cześć - usłyszałam obok siebie i podskoczyłam.
Spojrzałam w bok, by zobaczyć Jamesa. Nerwowo się zaśmiałam.
- Wystraszyłeś mnie - wydyszałam, kręcąc głową.
Miał na sobie czarne dżinsy i obcisłą koszulkę z długim rękawem. Od razu przyłapałam się na rozmyślaniu, że gdyby Justin taką włożył, z pewnością opinałaby mu wszystkie mięśnie. Na Jamesie prawie "wisiała", jednak to nie zmieniało faktu, że był ładny. I słodki. Tak mogłam określić jego wygląd.
- Co tam u ciebie? - zagadał, przyglądając się moim książkom. - Czekaj, co... - wymamrotał, podnosząc egzemplarz "Rozważnej i romantycznej". - Co to jest?! - zapiszczał.
- Tak, to jest dokładnie to, co myślisz - zachichotałam i szeroko się uśmiechnęłam, widząc jego minę.
- Skąd to masz?!
- Dostałam na urodziny - cmoknęłam ustami, opierając łokieć o deskę. 
James oblizał usta, otwierając książkę i przeglądając każdą kartkę, jakby była jakimś niespotykanym okazem.
- Wow. Teraz zupełnie inaczej będziesz mogła śledzić losy Edwarda i Eleonory - mruknął w rozmarzeniu, przesuwając dłonią po grzbiecie książki.
-  Och, jestem przekonana, że przygody Marianny czyta się z bardziej zapartym tchem.
- Tylko wtedy, kiedy lubisz szaloną, niedojrzałą miłość - wzruszył ramionami, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Odsunęłam się nieco i zachichotałam pod nosem, przewracając oczami i skupiając swój wzrok na profesorze Richardsie. Właśnie wszedł na salę i stanął przy swojej tablicy interaktywnej, zostawiając teczkę i płaszcz przeciwdeszczowy na biurku. Dostrzegłam na płaszczu krople deszczu.
- Pada? - zdziwiłam się, nachylając nad Jamesem.
- Najwyraźniej zaczęło - wzruszył ramionami i oddał mi książkę, którą od razu podłożyłam pod łokcie, chwytając jej brzegi dłońmi.
Pan Richards włączył coś w swoim laptopie, przez co na tablicy pojawiła się prezentacja z Heathcliffem na pierwszym slajdzie. Zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, przełykając ślinę.
- Profesorze, nie zaczęliśmy jeszcze "Wichrowych Wzgórz" - wymamrotałam, marszcząc czoło.
Mogłam przysiąc, że jakieś dwieście osób w sali zwróciło swoje oczy w moim kierunku. Nienawidziłam skupiania wokół siebie uwagi, więc automatycznie się skuliłam, nerwowo przygryzając wargę.
- Ach, tak - chrząknął profesor. Zrobił to dopiero po jakimś czasie, więc mogłam wywnioskować, że myślał nad odpowiedzią dłuższą chwilę. - Przypomnij mi swoje nazwisko?
- Bennet - oblizałam usta.
James uderzył mnie łokciem w ramię.
- Głośniej - szepnął, nachylając się przy moim uchu.
- Bennet, Chloe Bennet - powiedziałam głośniej, wychylając szyję, by profesor mógł mnie widzieć.
Nieznaczna część osób odwróciła ode mnie wzrok. Chyba dopiero teraz dotarło do nich, że nazywam się jak bohaterka jednej ze szkolnych lektur.* Już wyobrażam sobie, jak plotkują na korytarzu, że specjalnie zmieniłam nazwisko. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone.
- Więc, Bennet, co omawiamy w tym czasie? - spytał pan Richards, nakładając na nos okulary lecznicze.
- Em... Skończyliśmy "Dumę i uprzedzenie", a teraz jesteśmy w trakcie "Rozważnej i romantycznej".
Nie rozumiałam, dlaczego mnie o to pytał. Przecież nie chciałam go obrazić, po prostu zwróciłam mu uwagę na temat tego, że wybrał złą prezentację.
- W ramach semestralnego zaliczenia rozwiniesz nam problematykę uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - rzucił ostro profesor i odsunął krzesło przy swoim biurku, siadając na nim i grzebiąc w swojej teczce.
Wybałuszyłam oczy. Dlaczego tak się zachowywał? Nigdy przedtem nie był taki wścibski. Zagryzłam wargę, patrząc na Jamesa. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Mieliśmy dzisiaj omawiać tę problematykę wspólnie, ze szczegółowymi wyjaśnieniami profesora Richardsa.
- Ale profesorze, zaliczenie mamy dopiero za dwa tygodnie - krzyknęła jakaś dziewczyna w wyższym rzędzie i szybko odwróciłam się w jej kierunku. Skądś kojarzyłam jej twarz. Ach tak, to Kelsey!
Nieśmiało się do niej uśmiechnęłam, kiedy załapałyśmy kontakt wzrokowy, a ona skinęła głową. Byłam jej wdzięczna za pomoc i miałam nadzieję, że wystąpienie zostaje mi odpuszczone.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - pan Richards uniósł swoje siwe brwi, odchylając nieco okulary, a gdy Kelsey zamilkła, utkwił wzrok we mnie. - Mam ci wysłać specjalnie zaproszenie, Bennet?
To był jak cios w policzek. Przełknęłam ślinę i przepchnęłam się przez Jamesa, który wstał, by łatwiej było mi wyjść. Zniżając się po schodkach, gorączkowo myślałam nad tym, co zaraz powiem i kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Czytałam "Rozważną i romantyczną" zaledwie kilka razy, kiedy "Dumę i uprzedzenie" znałam prawie na pamięć. Dlaczego nie mógł mnie spytać o tę książkę? Lub chociażby o "Wichrowe Wzgórza". Niedawno ją skończyłam, bo wiedziałam, że będziemy ją omawiać.
Przeklinałam w duchu los, który mnie spotkał. Stanęłam pod tablicą interaktywną i kątem oka spojrzałam na profesora. Nie wydawał się specjalnie zainteresowany swoim studentem. Pochylony nad biurkiem, studiował coś w notesie, lecz kiedy chyba dotarło do niego, że już przyszłam, zamknął z trzaskiem zeszyt, aż podskoczyłam. Odwrócił się na krześle w moim kierunku, ruchem ręki zachęcając do rozpoczęcia.
Za co?, gorączkowo pytałam w myślach. Rozejrzałam się po sali. Wszyscy utkwili we mnie swoje spojrzenia. Nie znałam większości z tych osób i głupio się czułam. Publiczne wystąpienia nie były moją bajką. Przymknęłam powieki, splatając dłonie na plecach i zaczęłam się modlić. Nie wiedziałam nawet, o co mam poprosić, więc zaczęłam niemal błagać Boga, by coś w końcu przyszło mi do głowy.
Po chwili, kiedy czułam już, że moje policzki osiągnęły maksymalną temperaturę wrzenia, odchrząknęłam, otwierając oczy.
- Zostałam wywołana do omówienia problematyki uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - oblizałam usta, miotając wzrokiem we wszystkie strony. - Skupmy się najpierw na pierwszym spotkaniu dwójki bohaterów.
Pan Richards podniósł rękę w górę.
- Myślę, że to nie jest istotne. Omów same uczucia, a nie gierki.
Wypuściłam powietrze z ust, marszcząc czoło.
- Och. Moim zdaniem ważne jest jednak spotkanie, by potem cokolwiek mogło przerodzić się w uczucie, profesorze - powiedziałam twardo, ale po jego spojrzeniu od razu zamilkłam i przez chwilę głowiłam się nad dalszymi słowami. - Marianna wraz ze swoją siostrą Eleonorą i matką, po śmierci ojca przeprowadza się do posiadłości Barton. Tam córki Pani Dashwood poznają swoich wybranków. Eleonora, stateczna i rozważna, znajduje szczęście u boku Edwarda Ferrarsa, Marianna zaś, roztrzepana i romantyczna, próbuje miłości u Johna Willoughby'ego.
- Na litość boską - przerwał mi profesor Richards. - Jestem pewien, że wszyscy, a przynajmniej większość osób tutaj zgromadzonych, czytała tę cholerną książkę - prawie krzyknął, na co się wzdrygnęłam. - Jeśli za kilka sekund nie zaczniesz tematu, o jaki prosiłem, nie zaliczysz roku.
- Chcę jakoś rozpocząć! - uniosłam się, zagryzając mocno dolną wargę. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać. Zdenerwował mnie.
- Mówisz o uczuciach, czy opowiadasz fabułę? - przechylił głowę w bok i nawet nie pozwolił mi się odezwać. - Tak myślałem - prychnął, odwracając się do mnie plecami. Otworzył notes i machnął coś w nim kilkakrotnie. - Za dwa tygodnie mamy zaliczenie. Wszystkim w grupie pozwolę pisać, ty natomiast będziesz odpowiadać - wyjaśnił, zerkając na mnie przez ramię. - Obleję cię, Bennet, jeśli coś schrzanisz. I mam nadzieję, że przygotujesz się do tego. Twoje nazwisko rodem z podwórka Jane Austen w niczym ci nie pomoże.
Przełknęłam ślinę i znowu się zarumieniłam, po czym pokiwałam szybko głową i upokorzona przy wszystkich, zeszłam ze spodka, idąc prosto do swojego miejsca. James posłał mi współczujące spojrzenie. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć i usiadłam na krześle, mocno zaciskając usta. Czułam, że wszyscy się na mnie gapią. Schowałam rękopis książki do torby i wyprostowałam się, patrząc na profesora. Siedział przy swoim biurku i pisał coś w notesie, a gdy skończył, zdjął okulary i przetarł oczy, wypuszczając powietrze z ust.
- Jesteście wolni - mruknął nagle, wstając i nakładając płaszcz.
Co to miało być? To koniec naszych zajęć? Uniosłam ze zdziwieniem brew, lecz byłam tak zła, że nie byłam w stanie nawet zastanawiać się, o co u licha chodzi naszemu nauczycielowi. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam za Jamesem, który przepuścił mnie w drzwiach. Na dworze zaczęło padać, a ja nie miałam niczego, czym mogłabym się ochronić. Przeklęłam w myślach. Ten dzień okazał się jednak najgorszym, a przecież jeszcze się nie skończył.
Studenci przechodzili obok mnie, ruszając na inne zajęcia. Co niektórzy skupiali na mnie spojrzenia. Miałam ochotę zjechać ich za ich zachowanie, ale jednak postanowiłam sobie odpuścić. Również ruszyłam do przodu, jednak przez to wszystko zapomniałam nawet, gdzie mam kolejny wykład. Przełknęłam ślinę i podniosłam oczy ku niebu, mrużąc je przez krople deszczu. Nagle zamiast ciemnych chmur zobaczyłam granatową bluzę.
Obok mnie stanął James, trzymając swoje ubranie nad moją głową.
- Dzięki - mruknęłam, starając się brzmieć na wdzięczną i chwyciłam kaptur bluzy, nakładając go sobie na głowę.
- Gdzie masz teraz? - spytał, a deszcz obmywał jego łagodną twarz. Ścisnęłam swoją torebkę i zerknęłam na niego, wypuszczając powietrze z ust.
- Wiesz co, nigdzie - wzruszyłam niedbale ramionami. - Odpuszczam resztę zajęć. Idziesz ze mną?
Zmarszczył czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wybacz, Chloe, ale mam dzisiaj do oddania wypracowanie z filologi - wyjaśnił, patrząc na mnie przepraszająco.
Świetnie, przeklęłam w myślach. Dlaczego ci wszyscy ludzie musieli być aż tak zdyscyplinowani? To ja taka byłam, nie oni. A kiedy ja nie chciałam taka być, to oni też nie powinni.
- Jasne - wzruszyłam niedbale ramionami i zaczęłam ściągać bluzę, wyciągając ją w kierunku Jamesa.
- Nie, zatrzymaj ją - pokiwał głową, wskazując na niebo. - Zmokniesz, kiedy będziesz wracać. Oddasz mi w poniedziałek - uśmiechnął się lekko.
- No dobra - westchnęłam, zakładając ją na siebie z powrotem. Była miękka i ciepła. No i zdążyła już zmoknąć, więc trochę się do mnie kleiła.
- Nie przejmuj się Richardsem - powiedział, gdy miałam się już oddalać. - Zadał ci piekielnie trudne i niesprawiedliwe zadanie. Jeśli chcesz, chętnie ci pomogę.
Uniosłam brew, badając jego wyraz twarzy.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej serio - uśmiechnął się szerzej. - Przecież też muszę nad tym przysiąść, a razem będzie nam łatwiej.
Zamyśliłam się na moment, a on pstryknął mi palcami przed nosem.
- Hej, Chloe, decyduj szybciej - zachichotał. - Jakbyś nie zauważyła, stoimy w ulewie.
- Wybacz - wywróciłam oczami, lekko się śmiejąc. - Myślę, że wspólna nauka to kusząca propozycja.
Jeszcze bardziej się rozpogodził.
- No i świetnie! Tak poza tym, jak mógł zmusić cię do mówienia o Mariannie? Przecież ty pasujesz do Eleonory.
Zmarszczyłam czoło, lecz po chwili się uśmiechnęłam.
- Tak, chyba masz rację.
- Na pewno mam - zaśmiał się szczerze. - Jak coś, mogę być twoim Edwardem.
- Przemyślę to - parsknęłam śmiechem i zaczęłam odchodzić w kierunku bramy. Mimo luźnego żartu Jamesa zaczęło przerażać mnie to, co powiedział. Co, jeśli rzeczywiście tak twierdził?
Nie, nie mógł. Ledwo mnie znał i jest tylko moim znajomym. Byłoby niedorzeczne, gdyby już czegoś ode mnie chciał.
Zamiast się nad tym zastanawiać, krzyknęłam z frustracji, kiedy pędzący po ulicy obok uniwersytetu samochód ochlapał mnie brudną kałużą. Zatrzymałam się i spojrzałam na swój przemoknięty strój. Auto się jednak zatrzymało, a drzwi lekko się uchyliły.
- Chloe, wsiadaj - usłyszałam i podniosłam spojrzenie, wybałuszając oczy.
Tylko nie to, pomyślałam, stawiając niepewnie krok w stronę wozu Justina.

*Bennet to nazwisko sióstr w książce Jane Austen pt. Duma i uprzedzenie. 

  ________________________________
Dzięki za 60 tysięcy<33333
W rozdziale nie dzieje się za dużo, ale uwierzcie, że są to dosyć istotne sprawy, które będą miały wpływ na dalsze rozwinięcie niektórych sytuacji w fanfiction :D

Macie czytać pink champagne!!!
I komentujcie. Tylko od Was zależy, jak szybko pojawi się rozdział :)
Polecajcie bloga wszystkim możliwym osobom!

xox Werka 

15.06.2015

4. Zaproszenia

- Wszystkiego najlepszego, kochanie - szepnęła mama, kiedy chłopcy nieco od nas odeszli. Logan zajął się komórką, a Lewis z Noah poszli do kuchni po talerzyki i widelce. Mama wyciągnęła w moim kierunku małe pudełeczko. Spojrzałam na nią, zaciskając usta.
- Mamo, już wystarczy tych prezentów.
- Och, córeczko, to jest wyjątkowy upominek ode mnie. Otwórz.
Wewnątrz znajdował się srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie połówki serduszka. Poczułam gulę w gardle, gdy mama wyciągnęła w moim kierunku swoją dłoń, na której wisiała bransoletka z drugą połówką.
- Dziękuję, mamo - uśmiechnęłam się, mocno ją przytulając. - Ale nie musiałaś tyle wydawać.
- Znalazłam na targu staroci. Sprzedawca opchnął to za niezłą cenę. Wisisz mi pięć dolców - powiedziała poważnie, powtarzając wcześniejsze słowa Lewisa.
Parsknęłam śmiechem i cmoknęłam ją w policzek, zapinając łańcuszek na nadgarstku. Prezentował się ślicznie. Prezent był rzeczywiście słodki.
Przez dłuższą chwilę atmosfera między nami była napięta, ale potem wszyscy się rozluźniliśmy. Siedzieliśmy przy stole w salonie, do którego trzeba było dostawić dodatkowe krzesło, ponieważ uprzednio było ich za mało. Noah siedział obok mnie, na przeciwko nas mama z Lewisem, a przy krótszym końcu Logan, który od paru minut dłubał widelcem w kawałku tortu.
- Przestań to robić, synu - skarciła go mama, wywracając oczami.
Tort był już właściwie zjedzony. Logan skończył właśnie jeść kawałek przydzielony Noah, który zapomniał, że głównymi składnikami ciasta są jajka i mleko. Moja mama pamiętała jednak o jego diecie, toteż przywiozła z Salt Late ręcznie robiony placek wegański. Noah był wniebowzięty, gdy tylko go wyjęła.
- Skąd masz tę koszulkę? - spytał mnie nagle Noah, nachylając się nade mną, kiedy mama z Lewisem zajęli się rozmową na temat studiów.
Automatycznie się zaczerwieniłam, przypominając sobie zdarzenia sprzed kilkudziesięciu minut. Chwyciłam szklankę z sokiem i upiłam łyk.
- Potem ci opowiem - szepnęłam, patrząc na niego wymownie.
Noah zmarszczył czoło, po czym uniósł brwi i odsunął się ode mnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. Kiedy się uśmiechnął, od razu to odwzajemniłam. Był to wyraz wdzięczności za to, że odpuszcza, jednak on zrozumiał to zupełnie inaczej.
- Rumienisz się, Chlo - zachichotał. - Muszę wiedzieć, co to za przystojniak.
Uwagi nie dało się nie usłyszeć, więc rozmowa naprzeciwko nas natychmiast ucichła.
- Jaki przystojniak? - spytała mama.
- To nic takiego - wzruszyłam ramionami.
- Ma od niego koszulkę - Noah powiedział dumnie, na co jeszcze bardziej się zaczerwieniłam. - Wychodziła w zupełnie innej, a widać, że ta jest o kilka rozmiarów za duża.
W geście swojej niezwyciężonej miłości do jego niewyparzonego języka, kopnęłam go w kostkę pod stołem.
- Jak już mówiłam, to nic takiego.
Mama westchnęła głęboko.
- Nie mów, że to nic takiego, po prostu nam opowiedz.
- Tak, wszyscy jesteśmy ciekawi - dodał Lewis.
Kątem oka zerknęłam na Logana, który przestał grzebać w talerzu, mieszając krem z kawałkami wiśni. Liczyłam na jakieś wsparcie z jego strony, ale on jedynie uniósł na mnie spojrzenie, czekając na wyjaśnienia.
Jęknęłam bezradnie i wywróciłam oczami.
- To ten sam chłopak, który dzisiaj pomógł mi przy omdleniu.
Od razu ugryzłam się w język. Cholera.
- Zemdlałaś? - mama rozszerzyła powieki, patrząc na Noah. - I ty pozwoliłeś jej wyjść?
- Zakazałem jej wychodzić. Ale wiedziałem, że i tak to zrobi - wzruszył ramionami. - Rok temu przez przypadek popchnęła jakąś starszą panią w centrum handlowym, przez co tej wysypały się zakupy. Biegliśmy wtedy na autobus, więc nie zdążyliśmy jej pomóc, ale Chloe następnego dnia wróciła w to samo miejsce i czekała na tę panią, żeby ją przeprosić.
Mógł sobie darować tę historyjkę. Zacisnęłam usta.
- Wiedziałam, że to, co zrobiłam, było niegrzeczne. Tak samo jak teraz. Noah nawet nie podziękował Justinowi, że się mną zajął.
- On ma na imię Justin? - Lewis uniósł brwi.
Ta rozmowa coraz bardziej zaczynała mi się nie podobać.
- Tak, Justin - burknęłam. - I moglibyśmy przestać już o nim rozmawiać.
Następne pytania posypały się jak z automatu.
- Jak zareagował na to, że przyjechałaś?
- I jak często zemdlałaś w ostatnim miesiącu?
- Czy mógłbym już się położyć? Chcę pogadać z Jess.
Logan momentalnie przykuł moją uwagę.
- Jess? Kto to Jess?
- Jego dziewczyna - odparła mama, a brat się zaczerwienił, zupełnie jak ja niedawno.
Uśmiechając się, poklepałam go w udo pod stołem.
- Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spał - kiwnęłam głową i odsunęłam krzesło.
- Chloe, nie tak szybko - zatrzymała mnie mama. - Wiesz, że i tak porozmawiamy.
- Tak, my też - wtrącił Noah, puszczając mi oczko.
- Tak - prychnęłam, patrząc na niego. - My też.
Po tych słowach wyszłam z Loganem z salonu. Czemu Noah mi to zrobił? Wiedział dobrze, że nienawidzę rozmawiać o moich prywatnych sprawach, a on na dodatek wyciągnął ten temat przy mojej mamie i swoim chłopaku!
Całe szczęście, że mieliśmy w domu pokój gościnny, więc od razu skierowałam się tam z Loganem. Szedł za mną, ale i tak wiedziałam, że nawet nie zwracał uwagi na kierunek, w jakim szliśmy. Ściskał w dłoni telefon i ciągle ukradkiem w niego zaglądał.
- Opowiesz mi coś więcej o Jess? - rzuciłam, wchodząc do pokoju. Wewnątrz stały już walizki, więc odwróciłam się na pięcie, patrząc na brata i zanim zdążył odpowiedzieć, szybko dodałam: - No tak. Wyszłam na idiotkę. Przecież ty dobrze wiesz, gdzie śpisz.
Uśmiechnął się łobuzersko.
- Ale przynajmniej uwolniłem cię od gadki o Jasonie.
- Justinie - poprawiłam szybko. Za szybko.
- Cokolwiek - Logan machnął ręką, podchodząc do wielkiego łóżka. Oprócz dużej szafy po drugiej stronie pokoju był to tutaj jedyny mebel. - Wyjdziesz?
- Chcesz pogadać o Jess? - uniosłam brew, chichocząc pod nosem.
- Nie, dzięki. Wolałbym pogadać z Jess - wywrócił oczami, a ja kiwnęłam głową, śmiejąc się pod nosem.
Wycofałam się do wyjścia, nic mu nie mówiąc, lecz kiedy byłam przy drzwiach, usłyszałam jego głos.
- Chloe?
- Tak? - zerknęłam na brata przez ramię.
- Brakuje nam ciebie w Salt Lake.
Na jego słowa ścisnęło mi się serce. Obróciłam się przodem do Logana i przez dłuższą chwilę przypatrywałam się jego twarzy. Naprawdę się zmienił. To już nie był ten sam Logan, który w dzieciństwie wlepiał mi gumy we włosy, to już nie był ten sam Logan, który płakał za każdym razem, kiedy wygrywałam w chowanego. To już nie był nawet ten sam Logan, który płakał po stracie ojca.
- Co masz na myśli?
Westchnął głęboko, rozejrzał się po pokoju, po czym usiadł na łóżku.
- Jest tak jakoś... pusto. Mama w ogóle nie może znaleźć sobie miejsca. Ja ciągle wychodzę do Jessici albo chłopaków, a ona siedzi sama. Głupio się z tym czuję, ale przecież nie mogę rezygnować ze swojego życia, jestem nastolatkiem.
Przygryzłam wargę i podeszłam bliżej, wsuwając dłonie w tylne kieszenie spodenek.
- Rozumiem, Logan. Ale może od czasu do czasu wyjdziecie na jakąś pizzę albo do kina? Jak matka z synem.
- Nie, to nie będzie to samo. Ona jest jakaś obca. Myślę, że po prostu brakuje jej faceta.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Może masz rację.
- Chloe, to nie jest śmieszne. Przyjedź do nas, to zobaczysz.
Uniosłam brew, gdy dotarły do mnie jego słowa.
- Wiesz, myślę, że to nie jest taki zły pomysł. Niedługo mam wolne na uczelni. Co powiesz na dokończenie rundki w Scrabble?
Logan spojrzał na mnie zaskoczony, po czym szeroko się uśmiechnął.
- Mówisz serio?
- Serio serio. Trochę tęsknię za domem i wami, więc chyba znajdę dla was jakiś weekend - zachichotałam.
- Byłoby super! - prawie krzyknął, uderzając dłońmi o swoje uda i miał dodać coś jeszcze, kiedy zabrzęczał jego telefon. Kątem oka spojrzał na leżącą na łóżku komórkę, po czym przeniósł wzrok na mnie. - Mogłabyś...
- Jasne - uniosłam ręce do góry w geście obronnym. - Już sobie idę - uśmiechnęłam się i odwróciłam, wychodząc z pokoju.
Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, uśmiechnęłam się pod nosem. Logan tak szybko dorastał. Właśnie wygonił mnie z pokoju, bo dzwoniła jego dziewczyna. Nie mogłam się doczekać, aż wreszcie ją poznam. Swoją drogą, to miłe, że Logan zasugerował mój przyjazd do rodzinnego miasta. Chyba potrzebowałam odpoczynku i dlatego tak ochoczo na to przystałam.
Obróciłam się, z chęcią pójścia do własnego pokoju, ale nagle wyrósł przede mną Noah. Miałam rzucić jakiś żart o skradaniu się, lecz w porę przypomniałam sobie o jego wcześniejszym zachowaniu. Prychnęłam pod nosem i wyminęłam go, ale od razu ruszył za mną.
- Chloe - usłyszałam, gdy byłam już w swojej sypialni.
- Idź stąd, No - burknęłam, przeszukując zawartość szafy w celu znalezienia piżamy.
- Wiem, że jesteś zła, ale chcę ci powiedzieć, czemu to zrobiłem.
Och, czas na wyjaśnienia, pomyślałam, lecz mimo swojego złego nastawienia zerknęłam na niego przez ramię.
- Więc oświeć mnie i wyjaśnij, dlaczego upokorzyłeś mnie przy mojej mamie.
- Bo się o ciebie martwię.
- Noah, traktujesz mnie jak dziecko od pięciu lat! - krzyknęłam, stając twarzą do niego. - Myślisz, że fajnie jest rozmawiać o swoim życiu prywatnym? Nie jest fajnie, szczególnie, kiedy kilkakrotnie powiedziałam, że nie ma o czym mówić! A ty jeszcze wywlekasz jakieś sprawy z moimi omdleniami. Dojrzale, No.
Noah pokręcił głową, krzyżując ręce na piersi.
- To była kara. Wyraźnie powiedziałem ci, żebyś nie wychodziła, a ty co robisz? Wychodzisz.
- Och, więc postanowiłeś, że się zemścisz?
Przez chwilę trawił moje słowa, ale w końcu pokiwał głową.
- Tak, to była zemsta.
- Wiesz co, jesteś okropny, No.
- Wzajemnie, Chlo - burknął, mierząc mnie wzrokiem. - Opowiesz mi coś o nim?
- Nie mam zamiaru. To będzie twoja kara - uśmiechnęłam się triumfalnie i cmoknęłam ustami, wyjmując piżamę i razem z nią wchodząc do łazienki.
Naprawdę nie potrafiłam kłócić się z Noah, choćbym nie wiem jak chciała. To po prostu było niemożliwe, ponieważ był kimś, z kim spędziłam ostatnie lata swojego życia i nie darowałabym sobie, gdyby rozdzieliła nas jakaś sprzeczka. Nawet, jeśli miałaby trwać kilka minut bądź zaledwie dni, to i tak wolałabym umrzeć, niż ją ciągnąć.
Po chwilowym prysznicu - bo naprawdę byłam zmęczona i miałam wrażenie, że zaraz upadnę w kabinie - przebrałam się w piżamę. Co najdziwniejsze, zmieniłam jedynie spodenki. Postanowiłam, że zostanę w koszulce Justina. Bałam się, że kiedy mu ją oddam, będzie to ostatni raz, gdy się z nim zobaczę. Chciałam tego i nie chciałam jednocześnie. Nie zawrócił mi w głowie, ale jak już wspomniałam wcześniej, było w nim coś hipnotyzującego. To mnie bolało, ale sprawiało też, że czułam pozytywne wibracje na całym ciele. Nawet przy Michaelu... Nieważne. To było nieważne.
Nie myśl o tym, Chloe, powtarzałam sobie w myślach. Nie myśl. Nie myśl. Nie myśl.
Za późno. Zanim się zorientowałam, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Umyłam zęby, naprawdę nie chcąc płakać, ale to było silniejsze. Kochałam go. Przynajmniej próbowałam. Chciałam go pokochać, pragnęłam tego, a on odszedł. Zostawił mnie, swoich rodziców. Mój tata również mnie zostawił. Po co w ogóle szedł w góry? Wiedział, jakie są niebezpiecznie. Byłam na nich zła. Cholernie zła i miałam ochotę rozwalić całą szafkę pod umywalką, by tylko się na czymś wyżyć. Zamiast tego wybiegłam z łazienki i pobiegłam prosto do pokoju gościnnego, mając nadzieję, że będzie tam mama. Była. Leżała z Loganem na łóżku. Ona czytała książkę, a on był odwrócony do niej plecami i pisał SMS.
Rzuciłam się biegiem w jej kierunku, gdy tylko uniosła na mnie spojrzenie i zsunęła z nosa okulary do czytania. Wskoczyłam na łóżko i przytuliłam się do niej najmocniej jak potrafiłam, histerycznie się trzęsąc. Bałam się. Tak strasznie się bałam, że znowu to mnie kiedyś spotka. Że znowu przeżyję to samo. Nie chciałam tego. Przerażało mnie to.
- Cśś, skarbie - szepnęła mama, głaszcząc mnie po plecach. Zagryzłam mocno dolną wargę, czując, jak Logan podnosi się z łóżka.
- Przynieść ci wody? - zapytał, ale pokręciłam głową. - Co się stało?
- Tata... Michael... - mruknęłam, na co mama ścisnęła mnie mocniej. Nie musiałam mówić nic więcej. Mama doskonale wiedziała, co mnie gryzie. Tak strasznie się cieszyłam, że była tu ze mną i ściskała mnie jak za dawnych czasów. Czułam się przy niej naprawdę bezpiecznie, w końcu to moja mama. Jakkolwiek często byśmy się nie kłóciły, i tak kochałam ją nad życie. Tak samo było w końcu z Noah, a nawet z Loganem. Byli moją rodziną, nie miałam serca się na nich złościć. Nigdy.
Ogarnęłam się dopiero po kilkunastu minutach, stopniowo zapominając o przyczynie mojej histerii przez myśli o tym, jak ważna była dla mnie rodzina. Mama głaskała mnie po ramieniu, a Logan siedział przy moich nogach. Kątem oka widziałam, jak bacznie mi się przygląda.
Odsunęłam się od mamy i otarłam łzy, po czym zgarnęłam włosy do tyłu, wypuszczając powietrze z ust.
- Przepraszam - bąknęłam, chrząkając niepewnie.
- Nic się nie stało, kochanie. Potrzebujesz snu.
Pokiwałam głową i szepnęłam krótkie "dobranoc", po czym wyszłam z pokoju gościnnego i wróciłam do siebie. Zwinęłam się w kłębek na łóżku i objęłam mocno poduszkę, pociągając nosem. Poczułam zapach Justina, którym przesiąknęła cała jego koszulka, przez co ją również ścisnęłam w piąstki i cicho płacząc, w końcu usnęłam.

Obudziła mnie duszność i upał. Mrugnęłam kilkakrotnie oczami, przyzwyczajając się do światła, po czym odgarnęłam kołdrę z moich łydek, przecierając twarz. Policzki zdążyły już wyschnąć po wieczornym napadzie. Podniosłam się na łokciach, ziewając i wychyliłam się, by chwycić telefon. Ósma dwadzieścia. Idealny czas, żebym wstała i pobiegała.
Strasznie nie miałam na to ochoty. Na dworze było chyba jakieś trzydzieści stopni, pomimo tego, że żadne promienie słoneczne nie wdzierały się do pokoju. Oznaczało to, że po południu przywita nas burza. Musiałam więc pobiegać, jakkolwiek bym marudziła, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, będę żałować.
Zresztą, bądźmy szczerzy: przez ostatnie półtora roku nie biegałam może dwa dni. Poza tym robiłam to codziennie. 
Wstałam z łóżka, a koszulka, którą miałam na sobie, spadła z mojego tyłka i osunęła się do połowy ud. Pierwszy raz miałam na sobie ubranie chłopaka od... Pamiętałam, ale to nie było tak naprawdę istotne. Wiedziałam, że muszę mu oddać tę koszulkę, ale nie miałam pewności, że będzie na plaży, więc postanowiłam zostawić ją w domu. Zresztą, nie będę biegła z koszulką w ręce, jakby była jakąś flagą, a ja maratończykiem, który ukończył bieg i chce podziękować swojemu narodowi. 
Po dziesięciu minutach byłam już gotowa. Włosy związałam w koka, nałożyłam krótkie, czarne spodenki i pomarańczowy stanik sportowy. Wsunęłam na nogi krótkie skarpetki i buty do biegania, po czym wyszłam cicho z pokoju. Domyśliłam się, że wszyscy jeszcze śpią, więc czym prędzej przemknęłam do kuchni i nalałam sobie wody do szklanki, wypijając od razu całą. Nie brałam słuchawek ani telefonu, chciałam po prostu pobiegać. Sama ze sobą, by wyrzucić z siebie wszystkie emocje z wczorajszego dnia.
Humor jednak od razu mi się popsuł, gdy przekonałam się, że naprawdę jest piekielnie gorąco, więc nie pozostawało mi nic innego jak jogging na plaży. Westchnęłam cicho i zaczęłam biec w tamtym kierunku, starając się nie zaprzątać sobie głowy myślami o Justinie. Przecież sama sobie wcześniej powiedziałam, że nie mam pewności, że w ogóle tam będzie.
Jakże się myliłam. Zauważyłam go niemal od razu, kiedy wbiegłam na piasek. Jakimś cudem dotarłam do brzegu i zaczęłam podróż wzdłuż fal, jednak patrzenie na Justina kompletnie wytrąciło mnie z równowagi.
Był jakieś trzydzieści metrów ode mnie, jednak od razu go poznałam, ponieważ był jedną z niewielu osób na plaży, a po drugie strasznie się wyróżniał. Miał najbardziej wyrzeźbioną sylwetkę spośród innych ludzi, ale nie śmiałam zaprzeczyć, że miał najbardziej wyrzeźbioną sylwetkę spośród wszystkich ludzi, kompletnie na świecie. Pierwszy raz w życiu widziałam kogoś tak pięknego. To nawet nie podchodziło pod jakieś moje upodobania. Justin był piękny. Nie jakieś "po prostu piękny". On był aż nadto piękny.
Nachylał się nad swoją deską surfingową i był na tyle daleko od brzegu, że mogłam spokojnie przebiec obok, w ogóle się nie odzywając. Tak też zrobiłam, jednak nie odrywałam od niego wzroku. Jego spodenki znowu opadały na jego biodrach tak cudownie, że miałam ochotę usiąść i się gapić. Nie bolało mnie to. Przecież uwielbiałam podziwiać ludzi, a teraz miałabym okazję do podziwiania prawdziwej sztuki.
Justin uniósł spojrzenie akurat w momencie, kiedy biegłam centralnie przed nim. Uśmiechnęłam się mimowolnie i kiwnęłam głową na znak, że go rozpoznaję. Nie zatrzymałam się.
Zorientowałam się, że mój oddech jest bardziej przyspieszony niż wcześniej i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przyspieszyłam. Spojrzałam w dół na swoje nogi, jakby w ogóle nie należały do mojego ciała i pędziły same. 
- Hej, zaczekaj! - usłyszałam za sobą, doskonale wiedząc, kto jest właścicielem głosu. 
Zwolniłam tempo, ale nie przestałam biec. Poniekąd zrobiłam to specjalnie. Wiedziałam, że mnie dogoni, a po drugie nie chciałam, by pomyślał, że tak łatwo mu ulegam. Po chwili znalazł się obok mnie i choć na niego nie patrzyłam, wiedziałam, że z trudem dotrzymuje mi kroku.
- Zatrzymaj się, Chloe - wydyszał, a ja momentalnie znieruchomiałam. Nie dlatego, że mnie o to poprosił, ale przez to, jak moje imię zabrzmiało w jego ustach. Od razu przypomniały mi się jego własne słowa z poprzedniego dnia: Kto by pomyślał, że polubię swoje imię w twoich ustach. Teraz już wiedziałam, co miał wtedy na myśli, bo czułam dokładnie to samo w tej chwili. - Boże, przysięgam, nienawidzę biegać - wymamrotał, opierając się o swoje uda. Popatrzył na mnie i wtedy uświadomiłam sobie, jak przeraźliwie dyszę.
- Cześć - oblizałam usta, wypuszczając powietrze z ust.
Justin stanął prosto. Jego klatka piersiowa wciąż rytmicznie się unosiła, a mięśnie brzucha szybko napinały. Przyłapał mnie na gapieniu się na niego, więc szybko odwróciłam wzrok.
- Hej - uśmiechnął się, przeczesując włosy. - Gdzie tak pędzisz?
- Eee... Biegam. Jak co rano.
- Nie znudziło ci się to?
Wskazałam ruchem głowy na deskę, którą zostawił na piasku.
- A ty codziennie surfujesz, czy tylko przychodzisz z deską na plażę i sobie obok niej siedzisz? - uniosłam brwi.
- Oczywiście, że surfuję.
- A nie znudziło ci się to?
Parsknął śmiechem i pokręcił głową, na co od razu spłonęłam rumieńcem. Sama nie wiedziałam do końca czemu.
- Może przerwiesz na chwilę? Jeszcze nie zacząłem, ale jestem w stanie przesunąć swój trening - zachichotał. - Chodź, zapraszam cię na lody.
Zdziwiłam się na jego propozycję, ale bardziej zaskoczył mnie fakt, że od razu pokiwałam głową.
- Okej. Chętnie.
Wyszczerzył się do mnie i zaczął iść w kierunku budki. Na plaży w Los Angeles takie stoiska z kebabami, hamburgerami, hot dogami i lodami były co jakieś pięćdziesiąt metrów. W Stanach nikt nie mógł i nikt nie miał prawa czuć się głodnym.
- Jak tam twoje urodziny? - zagadał Justin, patrząc na mnie przez ramię.
- Co masz na myśli?
- Czy dotarłaś bezpiecznie do domu, bez uszkodzenia sobie ręki czy nogi?
Zmarszczyłam czoło.
- Jak widać, do czegoś jednak jestem zdolna - prychnęłam, na co się zaśmiał.
- Nie wątpię, Chloe.
Usiadłam na jednej z ławeczek przy budce, które przymocowane były do piasku razem z drewnianymi stołami. Spojrzałam na Justina, który stał plecami do mnie i właśnie rozmawiał ze sprzedawcą. Od razu zaczęłam się na niego gapić. Jego plecy również pokrywały nieliczne tatuaże. Napinał łopatki, kiedy wzruszał ramionami i - choć oczywiście nie chciałam tego przyznać - wyglądało to iście seksownie. Nigdy nie pomyślałabym, że mogę takim przymiotnikiem określić plecy. Po chwili Justin odwrócił się i podszedł do mnie z dwoma wafelkami. Wyciągnął do mnie jeden, a ja od razu spojrzałam na lód.
- Makowe - stwierdziłam głupio, przyglądając się jedzeniu, po czym zaskoczona przeniosłam spojrzenie na Justina, który usiadł na przeciwko mnie. - Pamiętałeś.
- Minął jeden dzień - wywrócił oczami, prychając kpiąco i chichocząc pod nosem.
Znowu spłonęłam rumieńcem. No tak, miał rację. Każdy normalny człowiek pamiętałby coś, co jadł poprzedniego dnia. Tylko się wygłupiłam.
- Hej - zagadał Justin, kiedy zobaczył, że przygryzam wargę z zażenowania. - Chloe, przysięgam, że za kilka lat też bym o tym pamiętał. Nie znałem wcześniej nikogo, kto lubiłby lody makowe. Zresztą - nachylił się nad ławką - tak między nami, gdybym nawet kogoś takiego znał, i tak pamiętałbym tylko o tobie.
Rozchyliłam wargi na jego słowa, lecz od razu je zamknęłam, przełykając nerwowo ślinę. Cholera, cholera, cholera, cholera. To było za dużo.
- Długo już pływasz na desce? - spytałam po chwili, próbując zmienić temat. Całe szczęście, Justin połknął haczyk.
- Trzy lata - odparł, prostując się i przesuwając językiem po swoim lodzie. Momentalnie odwróciłam wzrok. Jak on to robił?! - Chciałabyś się nauczyć?
- Umiem pływać.
- Chodziło mi o deskę - westchnął, unosząc brew.
- Och. Wątpię, by mi się to udało.
- Dlaczego?
Wzruszyłam niedbale ramionami.
- Trener sporo kosztuje.
- Znam takiego, który bierze mało - uśmiechnął się, pokazując mi dołeczki w policzkach. Od razu zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.
- Tak? - wymamrotałam, chociaż szczerze, wcale mnie to nie interesowało. Po prostu byłam tak wstrząśnięta wyglądem Justina, że musiałam o coś spytać, by tylko dłużej się na niego popatrzeć.
- Chwileczkę - uniósł palec do góry i wstał z miejsca, wracając do budki. Cały czas go obserwowałam. Wydawało mi się, że minęły godziny, zanim wrócił z białą karteczką i długopisem.
Zatrzymał rożka w buzi, rozszerzając usta na długość średnicy, po czym zaczął pisać coś na kartce. Kiedy skończył, wręczył mi ją, trzymając papier między dwoma palcami.

0-765-283-178

- Zadzwoń tam albo napisz wiadomość - kiwnął głową. - Wyzywam cię do pojedynku.
- Jakiego pojedynku?
- Założę się, że w dwa tygodnie nie nauczysz się przepłynąć na desce sześćdziesięciu metrów.
Prychnęłam z pogardą.
- Sześćdziesięciu metrów? Żartujesz! Przepłynę to w mniej niż tydzień.
Ale z ciebie idiotka, Chloe, warknęłam w myślach. Dobrze wiedziałam, że mi się to nie uda, jednak ten zakład oznaczał kolejne spotkanie z Justinem. Oznaczał też trochę rywalizacji, co równało się z kompromitacją. Chociaż, podsumowując moją twarz w błocie i zemdlenie w oceanarium, nie mogło być już gorzej.
Justin wyciągnął do mnie dłoń.
- Zakład?
Skinęłam głową.
- Zakład - powiedziałam twardo i ścisnęłam jego palce, przez co automatycznie poczułam ciarki na całym ciele. Miał taką dużą, przyjemną dłoń. Jakby tego było jeszcze mało, przytrzymał uścisk, ciągle patrząc mi w oczy. W końcu speszona - i zapewne czerwona na całej twarzy - odwróciłam wzrok, wyswobadzając swoją rękę.
Skończyliśmy swoje lody w milczeniu. Wyjęłam z kieszeni chusteczkę i obtarłam nią usta, spoglądając ukradkiem na chłopaka.
- Co robisz dzisiaj wieczorem? - uniósł brwi.
Momentalnie się spięłam. Nie powinnam tak reagować, zważywszy na to, że wnioskując po mimice Justina, jego pytanie było dość obojętne.
- Właściwie to nic - odparłam szczerze. Zazwyczaj nic nie robiłam.
- Zapraszam cię na plażę - uśmiechnął się lekko. - Niezobowiązujące spotkanie, nie martw się - zachichotał po chwili. - Mam dla ciebie małą niespodziankę.
Wybałuszyłam oczy.
- Niespodziankę?
- Urodzinowe zadośćuczynienie.
Rozchyliłam bezwiednie wargi.
- Nie ma mowy - rzuciłam ostro, podnosząc się z miejsca.
- Czemu nie?
- Po pierwsze, nie lubię urodzin. Po drugie, nie obchodzę ich. Wiąże się to z tym, że nie chcę, by ktokolwiek coś dla mnie robił. Po trzecie, dzisiaj będzie burza.
Justin jęknął, wstając z ławki i podchodząc do mnie, gdy zaczęłam iść powoli w kierunku domu.
- No dobra. Potraktujmy to jak wspólne spędzenie czasu. Nie żadne tam wymysły urodzinowe - przewrócił oczami. - Zaufaj mi, spodoba ci się. A jak będzie burza, to po prostu przesuniemy imprezkę.
- Więc to imprezka?
- Nie - podniósł ręce do góry w geście obronnym. - Zapędziłem się.
Uniosłam brew, przyglądając mu się. Wyglądał naprawdę przekonująco.
- No dobrze, zgoda. Ale teraz muszę już iść - wyjaśniłam, wzdychając głęboko.
- Przyjdę po ciebie o dwudziestej. - Dlaczego tak późno? - Tylko powiedz mi, gdzie mieszkasz.
- Przy Highland Avenue - powiedziałam, zatrzymując się, kiedy zrobił to samo. - Numer dwadzieścia sześć.
Skinął głową, przelotnie się uśmiechając.
- W takim razie do zobaczenia - rzucił i zaczął cofać się w kierunku swojej deski, jednak wciąż na mnie patrzył, idąc do niej tyłem. - I pamiętaj, Chloe, to tylko niezobowiązujące spotkanie!

 ________________________________
Chciałabym, aby ten blog był całkowicie dopracowany, rozdziały lekkie, przejrzyste, ale też długie, żebyście spędzając tu czas, czuli się jak przy fajnej (hamuję się przed użyciem słowa "dobrej", bo jeszcze do tego pracuję!!!) książce :) To strasznie miłe, że sporo osób już to zauważa. Kocham Was bardzo i ściskam mocno<333333333 Jak myślicie, co szykuje Justin? :D

Proszę, komentujcie.
I wchodźcie na Bieber's Touch!

xox Werka