Weszłam do domu zdyszana i od razu ściągnęłam adidasy, po czym założyłam kosmyki włosów za ucho. Zanim się zorientowałam, w przedpokoju pojawił się Noah.
- Elo - rzucił i wyciągnął do mnie rękę, więc swobodnie przybiłam mu piątkę.
- Siema - odpowiedziałam i poszłam od razu do kuchni.
Przy stole siedziała mama z Loganem. Byli już przebrani: mama miała luźne spodnie od dresu i obcisłą bluzkę z dekoltem, a Logan materiałowe spodenki do kolan i koszulkę polo. Na mój widok brat sięgnął po naleśnika z dużego talerza i rzucił go na swój, polewając czekoladowym sosem.
- Zostawcie mi trochę - wywróciłam oczami, wyjmując z lodówki wodę i powoli ją pijąc.
- Jak ci się spało, kochanie? - spytała mama, przechylając głowę w bok i upijając łyk kawy.
Odsunęłam butelkę od ust, lekko się uśmiechając.
- W porządku. - Poniekąd byłam pewna, że to w pewnym stopniu zasługa koszulki Justina.
Kiedy odwróciłam się od nich tyłem, by schować wodę, stanął przy mnie Noah.
- Następnym razem użyj serwetki - westchnął, chusteczką wycierając mi lód z kącika ust. Rozszerzyłam powieki. Przecież myślałam, że jestem już czysta! A Justin nic nie powiedział! - W ogóle, od kiedy ty jadasz lody podczas biegania?
Zarumieniłam się, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
- Miałam taką ochotę - wyszeptałam i na znak, że ma więcej o to nie pytać, chrząknęłam głośno, po czym podeszłam do stołu, siadając na swoim miejscu.
Wzięłam z zestawu talerzy na środku jeden dla siebie, po czym wyciągnęłam dobrze spieczonego naleśnika, biorąc widelec i smarując ciasto dżemem truskawkowym. Kiedy zawinęłam posiłek w rulonik i wsunęłam kawałek do ust, odetchnęłam z ulgą. Jedzenie było jedną z najbardziej przyjemnych rzeczy na świecie. Chyba nikt nie zdoła mnie nigdy od niego uwolnić.
- Jakie macie plany na dzisiaj? - spytałam po chwili, kiedy zdążyłam już połknąć pierwszy kęs.
Noah wychylił się i wziął jabłko z koszyka obok naleśników.
- Zaraz jadę na uczelnię, zabierzesz się ze mną? - uniósł brew, krzywiąc się na smak owocu. - Jeszcze wczoraj były słodkie - jęknął z odrazą.
- Jasne - zachichotałam, kiwając głową i biorąc drugiego naleśnika, polałam go sosem czekoladowym i położyłam na nim dwie truskawki. Pokroiłam jedzenie widelcem i zaczęłam je szybko pałaszować. - Tyklo pczekaj n mnei - wymamrotałam z pełnymi ustami, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. - A wy co robicie? - rzuciłam do mamy i Logana, kiedy wszystko już zjadłam.
- Może trochę pozwiedzamy - mama wzruszyła ramionami, patrząc z nadzieją na syna.
- Mamo - wywrócił oczami, patrząc na nią jak na wariatkę. - Nie chcę chodzić z tobą po mieście.
- Logan - upomniałam go, kręcąc głową. - Nikt cię tu nie zna, więc nikt nawet nie powie ci, że to obciach. Poza tym, spędź trochę czasu z mamą. I tak nie wyjdziesz stąd sam.
- Dlaczego nie? - jęknął.
- Bo nie znasz otoczenia i jesteś za młody - wystawiłam mu język i wypiłam sok pomarańczowy ze szklanki.
- A mama niby zna? - Logan wyraźnie walczył o zaakceptowanie jego planów.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam dociekliwie na mamę.
- Spokojnie - uniosła ręce do góry w geście obronnym. - Przecież już tu byłam. Pamiętam, gdzie co jest.
- Dobrze, że przynajmniej mieszkacie przy plaży, to się nie zgubimy - Logan prychnął, a mama dała mu kuksańca w bok.
Zaśmiałam się, po czym wstałam od stołu i zerknęłam na Noah, który opierał się o blat, przyglądając się jabłku.
- Wezmę jeszcze prysznic.
Spojrzał na mnie, po czym wywrócił oczami i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Masz pięć minut.
- Daj mi sześć i dwanaście sekund - uśmiechnęłam się i odstawiłam naczynia, czmychając szybko do pokoju.
Wybrałam dżinsowe ogrodniczki w jasnym kolorze ze spodenkami do kolan i biały T-Shirt z kwiatowym nadrukiem. Spodnie miały kilka obtarć na udach, które kiedyś mi się podobały, ale teraz nieco mi przeszkadzały. Niestety, moja szafa posiadała tylko jedne ogrodniczki, więc w końcu stwierdziłam, że nie będę się przejmować tymi małymi dziurami i udam, że ich nie widzę. Zabrałam ciuchy razem z czystą bielizną do łazienki i chwilę później zniknęłam już pod prysznicem. Cholera, zapomniałam umyć włosów poprzedniego wieczoru, a teraz było już na to za późno. Zajmę się tym potem, jednak to też może być uciążliwe. Po suszeniu kosmyków suszarką strasznie się niszczą, a będzie mi zależało na czasie ze względu na spotkanie z Justinem.
Jezu, ależ byłam ciekawa, co mi zaplanował! Z jednej strony tego nie chciałam, z drugiej jednak prawie pragnęłam, by w końcu stało się to, co miało się stać. Dawno nie byłam tak podekscytowana. Martwiło mnie to, że być może reagowałam na zwykłe zaproszenia zbyt wielką ekscytacją.
Po prysznicu szybko przebrałam się w wybrane ubrania. Rozpuściłam włosy wzdłuż ramion, umyłam zęby i nałożyłam delikatny makijaż w postaci tuszu do rzęs i podkładu. Po chwili byłam już gotowa. Zabrałam z pokoju czarną torebkę, w którą włożyłam książki, łącznie z rękopisem "Rozważnej i romantycznej", wsunęłam na stopy czarne buty i wyszłam z pokoju.
- Dziesięć minut, pięćdziesiąt siedem sekund - usłyszałam dźwięk Noah, który akurat zerkał na zegarek na swoim nadgarstku.
Wywróciłam oczami i poczochrałam jego włosy.
- Nie denerwuj się tak - prychnęłam, chichocząc pod nosem, widząc, jak rozpaczliwie poprawia fryzurę przy lustrze.
Miał na sobie materiałowe spodenki, podobne do tych, które założył Logan i białą koszulkę z czarnymi paskami przy kołnierzu.
- Boże, Chloe, nie dotykaj moich włosów - jęknął, a gdy doprowadził się do ładu, pokręcił z niedowierzaniem głową, patrząc na mnie.
Westchnęłam głęboko i zajrzałam jeszcze do kuchni, patrząc na mamę i brata.
- Przepraszam, że nie mogę z wami zostać - powiedziałam, przygryzając wargę. Naprawdę czułam się winna. - Mam dzisiaj ważne omówienie tematu z literatury.
Mama machnęła ręką, posyłając mi czuły uśmiech.
- Skarbie, dobrze wiemy, że zawsze chodzisz na uczelnię.
- Mamo, strasznie zależy mi na tych studiach.
- Wiem, wiem, kochanie. Doskonale cię rozumiem, Logan pewnie też - wyjaśniła, zerkając na niego.
- Nie rozumiem - odburknął, na co prychnęłam i wystawiłam mu język.
- Pozdrów Jess - westchnęłam, a mamie posłałam buziaka w powietrzu. - Postaram się wrócić jak najszybciej - uśmiechnęłam się i zniknęłam za progiem, wypchnięta na zewnątrz przez Noah.
Oblizał usta, zerkając na mnie przez ramię, na którym ściskał swoją szkolną torbę.
- Naprawdę mi się spieszy - burknął i oblizał usta, przyspieszając kroku.
Dlaczego nie mogliśmy po prostu mieć samochodu? Życie byłoby prostsze, gdybyśmy wsiadali do auta i mogli jechać gdzie nam się podoba.
- Noah, daj spokój, nie było mnie tylko dziesięć minut - westchnęłam, dobiegając do niego i zrównując z nim krok.
- Miało cię nie być pięć! - prawie wrzasnął, na co zacisnęłam usta.
- Jesteś na mnie o to zły?
Noah przygryzł dolną wargę, ssąc ją, po czym wyciągnął z kieszeni telefon i coś na nim wystukał. Przysunął go w moim kierunku, a ja od razu go chwyciłam, przykładając bliżej twarzy i oczu.
Od: Lewis
Musimy trochę zwolnić.
Nie było nic więcej, tylko te trzy słowa. Ze wstrząsem oddałam przyjacielowi komórkę.
- Co to znaczy, że musicie zwolnić? - spytałam ostrożnie.
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami, a jego głos rozniósł się po ścianach podziemia, do którego właśnie schodziliśmy po schodach. - Może jego rodzice się wkurzyli.
Zmarszczyłam czoło, przyglądając się Noah.
- On... on nie powiedział rodzicom, że jest gejem?
- Nie.
- Co?! Ale on ma dwadzieścia dwa lata! - krzyknęłam ze słyszalnym szokiem.
- Wiem, Chloe, wiem, do jasnej cholery! - burknął i wsunął nasze bilety do bramki, przez co wyskoczyły z drugiej strony, by odblokować przejście.
Nie mogłam tego pojąć. Dlaczego Lewis, będąc dorosłym, wciąż nie przyznał się rodzinie do swojej orientacji? Jak on w ogóle z tym żył? Nigdy przedtem specjalnie się tym nie interesowałam, bo byłam przekonana, że wszyscy o wszystkim wiedzą. Zrobiło mi się go żal, bo po kilku miesiącach mnie skończyłyby się wymówki. Rodzice na pewno się nim interesowali, tym, co robi i z kim. Nie mógł całe życie udawać, że ma dziewczynę, nie przedstawiając jej przy niedzielnym obiedzie. Nie mógł też udawać, że nie miał nikogo. Miał dwadzieścia dwa lata!
Spojrzałam na Noah, który zacisnął mocno swoją szczękę, opierając się o ścianę w metrze. Chwyciłam jego dłoń, lekko ją pocierając.
- Nie martw się, wszystko jakoś się wyjaśni - posłałam mu lekki uśmiech. - Lewis cię kocha, a jeśli to coś z jego rodzicami, to zrozumieją... po jakimś czasie - westchnęłam.
Zerknął na mnie i nieco się rozluźnił, kiwając w końcu głową.
- Może i masz rację.
- Na pewno mam! - zawołałam radośnie i puściłam jego dłoń, uderzając go piąstką w ramię. - Dlaczego w ogóle ci tak napisał? Pokłóciliście się?
Noah głęboko westchnął, co prawie ledwie usłyszałam przez świst pociągu.
- Można tak powiedzieć. Że tak się wyrażę, nie zgadzaliśmy się w sprawie pewnych kwestii - przygryzł wargę, a gdy metro się zatrzymało, zerknął na mnie znacząco i zaczął przepychać się do wyjścia.
Ruszyłam za nim, co było dosyć trudne przez tłum ludzi, którzy od razu rzucili się w stronę stacji.
- Noah! - krzyknęłam, by się zatrzymał. Od razu spojrzał na mnie przez ramię, lecz nie zwolnił kroku. - Noah! - powtórzyłam, na co stanął jak wryty i ruszył dopiero, gdy do niego dołączyłam.
- Biegasz codziennie, a po kilkusekundowej gonitwie dyszysz jak po dwudziestokilometrowym maratonie - parsknął śmiechem.
Bałam się, że już go nie odzyskam, ale całe szczęście wrócił mój stary Noah. Nie mógł smucić się przez Lewisa! Przecież i tak wszystko się im ułoży, pomyślałam i chwyciłam za dłoń przyjaciela, by wepchnąć go do restauracji z kanapkami.
- Chloe, mówiłem ci, że się spóźnię - westchnął, podchodząc ze mną do lady.
- Daj mi trzydzieści sekund - pokazałam mu język i odwróciłam się w stronę sprzedawcy, kupując zestaw z podwójnym serem i warzywami.
Naszą cechą charakterystyczną z Noah była punktualność i dokładnie zaplanowanie wszystkich rzeczy. Nienawidziliśmy się spóźniać. Woleliśmy przyjść za wcześnie, by nikt tylko na nas nie czekał. Dodatkowo robiliśmy rozkłady naszych codziennych zajęć i staraliśmy się ich trzymać co do minuty. W przeciwnym razie czuliśmy się tak, jakby ktoś nas wyrwał z naszych ciał i postawił obok. Rozumiałam więc, dlaczego Noah tak się stresował, że zaraz zaczną mu się zajęcia, a on jeszcze nie jest na uczelni.
- Dwadzieścia pięć - oznajmił, kiedy wyszliśmy z baru, podążając w stronę uniwersytetu.
- Ty naprawdę to liczysz? - parsknęłam śmiechem, unosząc brwi.
Noah dał mi kuksańca w bok, przez co prawie spadłam z chodnika i zgromiłam go wzrokiem, udając wściekłą.
- Gdzie masz najpierw? - spytałam, gdy przeszliśmy na drugą stronę ulicy.
- W północnym budynku, a ty?
- W zachodnim.
Znaleźliśmy się na dziedzińcu szkoły i musiałam skręcić w lewo, chcąc udać się na zajęcia, więc wyciągnęłam w stronę przyjaciela pięść, przez co przybił mi żółwika.
- Na razie, stary - zaśmiałam się, kiwając do niego głową.
- Eloszka, stara - pokazał mi język, a ja znowu zachichotałam.
Ten dzień nie zapowiadał się najgorzej. Sądziłam, że będzie zły ze względu na moje poranne spotkanie, ale Justin również sprawił, że nieco wyluzowałam. Nawet, jeśli wiedziałam, że po każdym takim spotkaniu będę trochę cierpieć, to było warto.
Zerknęłam w kierunku nieba i cicho westchnęłam. Pogoda nie zachęcała do wieczornych wypadów na plażę. Zaczęłam się martwić o wieczorną niespodziankę Justina. W powietrzu było czuć nadchodzącą burzę. Było bardzo duszno. Pocieszał mnie fakt, że na moim zegarku widniała dopiero dziesiąta, więc w najlepszym wypadku nawałnica zdąży przejść przed piętnastą.
Weszłam na aulę i odetchnęłam z ulgą, kiedy miejsce w drugim rzędzie okazało się wolne. Ruszyłam w tamtym kierunku, przeciskając się przez innych studentów i usiadłam na wolnym krześle, wyjmując na deskę przede mną potrzebne książki.
- Cześć - usłyszałam obok siebie i podskoczyłam.
Spojrzałam w bok, by zobaczyć Jamesa. Nerwowo się zaśmiałam.
- Wystraszyłeś mnie - wydyszałam, kręcąc głową.
Miał na sobie czarne dżinsy i obcisłą koszulkę z długim rękawem. Od razu przyłapałam się na rozmyślaniu, że gdyby Justin taką włożył, z pewnością opinałaby mu wszystkie mięśnie. Na Jamesie prawie "wisiała", jednak to nie zmieniało faktu, że był ładny. I słodki. Tak mogłam określić jego wygląd.
- Co tam u ciebie? - zagadał, przyglądając się moim książkom. - Czekaj, co... - wymamrotał, podnosząc egzemplarz "Rozważnej i romantycznej". - Co to jest?! - zapiszczał.
- Tak, to jest dokładnie to, co myślisz - zachichotałam i szeroko się uśmiechnęłam, widząc jego minę.
- Skąd to masz?!
- Dostałam na urodziny - cmoknęłam ustami, opierając łokieć o deskę.
James oblizał usta, otwierając książkę i przeglądając każdą kartkę, jakby była jakimś niespotykanym okazem.
- Wow. Teraz zupełnie inaczej będziesz mogła śledzić losy Edwarda i Eleonory - mruknął w rozmarzeniu, przesuwając dłonią po grzbiecie książki.
- Och, jestem przekonana, że przygody Marianny czyta się z bardziej zapartym tchem.
- Tylko wtedy, kiedy lubisz szaloną, niedojrzałą miłość - wzruszył ramionami, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Odsunęłam się nieco i zachichotałam pod nosem, przewracając oczami i skupiając swój wzrok na profesorze Richardsie. Właśnie wszedł na salę i stanął przy swojej tablicy interaktywnej, zostawiając teczkę i płaszcz przeciwdeszczowy na biurku. Dostrzegłam na płaszczu krople deszczu.
- Pada? - zdziwiłam się, nachylając nad Jamesem.
- Najwyraźniej zaczęło - wzruszył ramionami i oddał mi książkę, którą od razu podłożyłam pod łokcie, chwytając jej brzegi dłońmi.
Pan Richards włączył coś w swoim laptopie, przez co na tablicy pojawiła się prezentacja z Heathcliffem na pierwszym slajdzie. Zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, przełykając ślinę.
- Profesorze, nie zaczęliśmy jeszcze "Wichrowych Wzgórz" - wymamrotałam, marszcząc czoło.
Mogłam przysiąc, że jakieś dwieście osób w sali zwróciło swoje oczy w moim kierunku. Nienawidziłam skupiania wokół siebie uwagi, więc automatycznie się skuliłam, nerwowo przygryzając wargę.
- Ach, tak - chrząknął profesor. Zrobił to dopiero po jakimś czasie, więc mogłam wywnioskować, że myślał nad odpowiedzią dłuższą chwilę. - Przypomnij mi swoje nazwisko?
- Bennet - oblizałam usta.
James uderzył mnie łokciem w ramię.
- Głośniej - szepnął, nachylając się przy moim uchu.
- Bennet, Chloe Bennet - powiedziałam głośniej, wychylając szyję, by profesor mógł mnie widzieć.
Nieznaczna część osób odwróciła ode mnie wzrok. Chyba dopiero teraz dotarło do nich, że nazywam się jak bohaterka jednej ze szkolnych lektur.* Już wyobrażam sobie, jak plotkują na korytarzu, że specjalnie zmieniłam nazwisko. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone.
- Więc, Bennet, co omawiamy w tym czasie? - spytał pan Richards, nakładając na nos okulary lecznicze.
- Em... Skończyliśmy "Dumę i uprzedzenie", a teraz jesteśmy w trakcie "Rozważnej i romantycznej".
Nie rozumiałam, dlaczego mnie o to pytał. Przecież nie chciałam go obrazić, po prostu zwróciłam mu uwagę na temat tego, że wybrał złą prezentację.
- W ramach semestralnego zaliczenia rozwiniesz nam problematykę uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - rzucił ostro profesor i odsunął krzesło przy swoim biurku, siadając na nim i grzebiąc w swojej teczce.
Wybałuszyłam oczy. Dlaczego tak się zachowywał? Nigdy przedtem nie był taki wścibski. Zagryzłam wargę, patrząc na Jamesa. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Mieliśmy dzisiaj omawiać tę problematykę wspólnie, ze szczegółowymi wyjaśnieniami profesora Richardsa.
- Ale profesorze, zaliczenie mamy dopiero za dwa tygodnie - krzyknęła jakaś dziewczyna w wyższym rzędzie i szybko odwróciłam się w jej kierunku. Skądś kojarzyłam jej twarz. Ach tak, to Kelsey!
Nieśmiało się do niej uśmiechnęłam, kiedy załapałyśmy kontakt wzrokowy, a ona skinęła głową. Byłam jej wdzięczna za pomoc i miałam nadzieję, że wystąpienie zostaje mi odpuszczone.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - pan Richards uniósł swoje siwe brwi, odchylając nieco okulary, a gdy Kelsey zamilkła, utkwił wzrok we mnie. - Mam ci wysłać specjalnie zaproszenie, Bennet?
To był jak cios w policzek. Przełknęłam ślinę i przepchnęłam się przez Jamesa, który wstał, by łatwiej było mi wyjść. Zniżając się po schodkach, gorączkowo myślałam nad tym, co zaraz powiem i kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Czytałam "Rozważną i romantyczną" zaledwie kilka razy, kiedy "Dumę i uprzedzenie" znałam prawie na pamięć. Dlaczego nie mógł mnie spytać o tę książkę? Lub chociażby o "Wichrowe Wzgórza". Niedawno ją skończyłam, bo wiedziałam, że będziemy ją omawiać.
Przeklinałam w duchu los, który mnie spotkał. Stanęłam pod tablicą interaktywną i kątem oka spojrzałam na profesora. Nie wydawał się specjalnie zainteresowany swoim studentem. Pochylony nad biurkiem, studiował coś w notesie, lecz kiedy chyba dotarło do niego, że już przyszłam, zamknął z trzaskiem zeszyt, aż podskoczyłam. Odwrócił się na krześle w moim kierunku, ruchem ręki zachęcając do rozpoczęcia.
Za co?, gorączkowo pytałam w myślach. Rozejrzałam się po sali. Wszyscy utkwili we mnie swoje spojrzenia. Nie znałam większości z tych osób i głupio się czułam. Publiczne wystąpienia nie były moją bajką. Przymknęłam powieki, splatając dłonie na plecach i zaczęłam się modlić. Nie wiedziałam nawet, o co mam poprosić, więc zaczęłam niemal błagać Boga, by coś w końcu przyszło mi do głowy.
Po chwili, kiedy czułam już, że moje policzki osiągnęły maksymalną temperaturę wrzenia, odchrząknęłam, otwierając oczy.
- Zostałam wywołana do omówienia problematyki uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - oblizałam usta, miotając wzrokiem we wszystkie strony. - Skupmy się najpierw na pierwszym spotkaniu dwójki bohaterów.
Pan Richards podniósł rękę w górę.
- Myślę, że to nie jest istotne. Omów same uczucia, a nie gierki.
Wypuściłam powietrze z ust, marszcząc czoło.
- Och. Moim zdaniem ważne jest jednak spotkanie, by potem cokolwiek mogło przerodzić się w uczucie, profesorze - powiedziałam twardo, ale po jego spojrzeniu od razu zamilkłam i przez chwilę głowiłam się nad dalszymi słowami. - Marianna wraz ze swoją siostrą Eleonorą i matką, po śmierci ojca przeprowadza się do posiadłości Barton. Tam córki Pani Dashwood poznają swoich wybranków. Eleonora, stateczna i rozważna, znajduje szczęście u boku Edwarda Ferrarsa, Marianna zaś, roztrzepana i romantyczna, próbuje miłości u Johna Willoughby'ego.
- Na litość boską - przerwał mi profesor Richards. - Jestem pewien, że wszyscy, a przynajmniej większość osób tutaj zgromadzonych, czytała tę cholerną książkę - prawie krzyknął, na co się wzdrygnęłam. - Jeśli za kilka sekund nie zaczniesz tematu, o jaki prosiłem, nie zaliczysz roku.
- Chcę jakoś rozpocząć! - uniosłam się, zagryzając mocno dolną wargę. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać. Zdenerwował mnie.
- Mówisz o uczuciach, czy opowiadasz fabułę? - przechylił głowę w bok i nawet nie pozwolił mi się odezwać. - Tak myślałem - prychnął, odwracając się do mnie plecami. Otworzył notes i machnął coś w nim kilkakrotnie. - Za dwa tygodnie mamy zaliczenie. Wszystkim w grupie pozwolę pisać, ty natomiast będziesz odpowiadać - wyjaśnił, zerkając na mnie przez ramię. - Obleję cię, Bennet, jeśli coś schrzanisz. I mam nadzieję, że przygotujesz się do tego. Twoje nazwisko rodem z podwórka Jane Austen w niczym ci nie pomoże.
Przełknęłam ślinę i znowu się zarumieniłam, po czym pokiwałam szybko głową i upokorzona przy wszystkich, zeszłam ze spodka, idąc prosto do swojego miejsca. James posłał mi współczujące spojrzenie. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć i usiadłam na krześle, mocno zaciskając usta. Czułam, że wszyscy się na mnie gapią. Schowałam rękopis książki do torby i wyprostowałam się, patrząc na profesora. Siedział przy swoim biurku i pisał coś w notesie, a gdy skończył, zdjął okulary i przetarł oczy, wypuszczając powietrze z ust.
- Jesteście wolni - mruknął nagle, wstając i nakładając płaszcz.
Co to miało być? To koniec naszych zajęć? Uniosłam ze zdziwieniem brew, lecz byłam tak zła, że nie byłam w stanie nawet zastanawiać się, o co u licha chodzi naszemu nauczycielowi. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam za Jamesem, który przepuścił mnie w drzwiach. Na dworze zaczęło padać, a ja nie miałam niczego, czym mogłabym się ochronić. Przeklęłam w myślach. Ten dzień okazał się jednak najgorszym, a przecież jeszcze się nie skończył.
Studenci przechodzili obok mnie, ruszając na inne zajęcia. Co niektórzy skupiali na mnie spojrzenia. Miałam ochotę zjechać ich za ich zachowanie, ale jednak postanowiłam sobie odpuścić. Również ruszyłam do przodu, jednak przez to wszystko zapomniałam nawet, gdzie mam kolejny wykład. Przełknęłam ślinę i podniosłam oczy ku niebu, mrużąc je przez krople deszczu. Nagle zamiast ciemnych chmur zobaczyłam granatową bluzę.
Obok mnie stanął James, trzymając swoje ubranie nad moją głową.
- Dzięki - mruknęłam, starając się brzmieć na wdzięczną i chwyciłam kaptur bluzy, nakładając go sobie na głowę.
- Gdzie masz teraz? - spytał, a deszcz obmywał jego łagodną twarz. Ścisnęłam swoją torebkę i zerknęłam na niego, wypuszczając powietrze z ust.
- Wiesz co, nigdzie - wzruszyłam niedbale ramionami. - Odpuszczam resztę zajęć. Idziesz ze mną?
Zmarszczył czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wybacz, Chloe, ale mam dzisiaj do oddania wypracowanie z filologi - wyjaśnił, patrząc na mnie przepraszająco.
Świetnie, przeklęłam w myślach. Dlaczego ci wszyscy ludzie musieli być aż tak zdyscyplinowani? To ja taka byłam, nie oni. A kiedy ja nie chciałam taka być, to oni też nie powinni.
- Jasne - wzruszyłam niedbale ramionami i zaczęłam ściągać bluzę, wyciągając ją w kierunku Jamesa.
- Nie, zatrzymaj ją - pokiwał głową, wskazując na niebo. - Zmokniesz, kiedy będziesz wracać. Oddasz mi w poniedziałek - uśmiechnął się lekko.
- No dobra - westchnęłam, zakładając ją na siebie z powrotem. Była miękka i ciepła. No i zdążyła już zmoknąć, więc trochę się do mnie kleiła.
- Nie przejmuj się Richardsem - powiedział, gdy miałam się już oddalać. - Zadał ci piekielnie trudne i niesprawiedliwe zadanie. Jeśli chcesz, chętnie ci pomogę.
Uniosłam brew, badając jego wyraz twarzy.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej serio - uśmiechnął się szerzej. - Przecież też muszę nad tym przysiąść, a razem będzie nam łatwiej.
Zamyśliłam się na moment, a on pstryknął mi palcami przed nosem.
- Hej, Chloe, decyduj szybciej - zachichotał. - Jakbyś nie zauważyła, stoimy w ulewie.
- Wybacz - wywróciłam oczami, lekko się śmiejąc. - Myślę, że wspólna nauka to kusząca propozycja.
Jeszcze bardziej się rozpogodził.
- No i świetnie! Tak poza tym, jak mógł zmusić cię do mówienia o Mariannie? Przecież ty pasujesz do Eleonory.
Zmarszczyłam czoło, lecz po chwili się uśmiechnęłam.
- Tak, chyba masz rację.
- Na pewno mam - zaśmiał się szczerze. - Jak coś, mogę być twoim Edwardem.
- Przemyślę to - parsknęłam śmiechem i zaczęłam odchodzić w kierunku bramy. Mimo luźnego żartu Jamesa zaczęło przerażać mnie to, co powiedział. Co, jeśli rzeczywiście tak twierdził?
Nie, nie mógł. Ledwo mnie znał i jest tylko moim znajomym. Byłoby niedorzeczne, gdyby już czegoś ode mnie chciał.
Zamiast się nad tym zastanawiać, krzyknęłam z frustracji, kiedy pędzący po ulicy obok uniwersytetu samochód ochlapał mnie brudną kałużą. Zatrzymałam się i spojrzałam na swój przemoknięty strój. Auto się jednak zatrzymało, a drzwi lekko się uchyliły.
- Chloe, wsiadaj - usłyszałam i podniosłam spojrzenie, wybałuszając oczy.
Tylko nie to, pomyślałam, stawiając niepewnie krok w stronę wozu Justina.
*Bennet to nazwisko sióstr w książce Jane Austen pt. Duma i uprzedzenie.
- Och, jestem przekonana, że przygody Marianny czyta się z bardziej zapartym tchem.
- Tylko wtedy, kiedy lubisz szaloną, niedojrzałą miłość - wzruszył ramionami, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Odsunęłam się nieco i zachichotałam pod nosem, przewracając oczami i skupiając swój wzrok na profesorze Richardsie. Właśnie wszedł na salę i stanął przy swojej tablicy interaktywnej, zostawiając teczkę i płaszcz przeciwdeszczowy na biurku. Dostrzegłam na płaszczu krople deszczu.
- Pada? - zdziwiłam się, nachylając nad Jamesem.
- Najwyraźniej zaczęło - wzruszył ramionami i oddał mi książkę, którą od razu podłożyłam pod łokcie, chwytając jej brzegi dłońmi.
Pan Richards włączył coś w swoim laptopie, przez co na tablicy pojawiła się prezentacja z Heathcliffem na pierwszym slajdzie. Zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, przełykając ślinę.
- Profesorze, nie zaczęliśmy jeszcze "Wichrowych Wzgórz" - wymamrotałam, marszcząc czoło.
Mogłam przysiąc, że jakieś dwieście osób w sali zwróciło swoje oczy w moim kierunku. Nienawidziłam skupiania wokół siebie uwagi, więc automatycznie się skuliłam, nerwowo przygryzając wargę.
- Ach, tak - chrząknął profesor. Zrobił to dopiero po jakimś czasie, więc mogłam wywnioskować, że myślał nad odpowiedzią dłuższą chwilę. - Przypomnij mi swoje nazwisko?
- Bennet - oblizałam usta.
James uderzył mnie łokciem w ramię.
- Głośniej - szepnął, nachylając się przy moim uchu.
- Bennet, Chloe Bennet - powiedziałam głośniej, wychylając szyję, by profesor mógł mnie widzieć.
Nieznaczna część osób odwróciła ode mnie wzrok. Chyba dopiero teraz dotarło do nich, że nazywam się jak bohaterka jednej ze szkolnych lektur.* Już wyobrażam sobie, jak plotkują na korytarzu, że specjalnie zmieniłam nazwisko. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone.
- Więc, Bennet, co omawiamy w tym czasie? - spytał pan Richards, nakładając na nos okulary lecznicze.
- Em... Skończyliśmy "Dumę i uprzedzenie", a teraz jesteśmy w trakcie "Rozważnej i romantycznej".
Nie rozumiałam, dlaczego mnie o to pytał. Przecież nie chciałam go obrazić, po prostu zwróciłam mu uwagę na temat tego, że wybrał złą prezentację.
- W ramach semestralnego zaliczenia rozwiniesz nam problematykę uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - rzucił ostro profesor i odsunął krzesło przy swoim biurku, siadając na nim i grzebiąc w swojej teczce.
Wybałuszyłam oczy. Dlaczego tak się zachowywał? Nigdy przedtem nie był taki wścibski. Zagryzłam wargę, patrząc na Jamesa. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Mieliśmy dzisiaj omawiać tę problematykę wspólnie, ze szczegółowymi wyjaśnieniami profesora Richardsa.
- Ale profesorze, zaliczenie mamy dopiero za dwa tygodnie - krzyknęła jakaś dziewczyna w wyższym rzędzie i szybko odwróciłam się w jej kierunku. Skądś kojarzyłam jej twarz. Ach tak, to Kelsey!
Nieśmiało się do niej uśmiechnęłam, kiedy załapałyśmy kontakt wzrokowy, a ona skinęła głową. Byłam jej wdzięczna za pomoc i miałam nadzieję, że wystąpienie zostaje mi odpuszczone.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? - pan Richards uniósł swoje siwe brwi, odchylając nieco okulary, a gdy Kelsey zamilkła, utkwił wzrok we mnie. - Mam ci wysłać specjalnie zaproszenie, Bennet?
To był jak cios w policzek. Przełknęłam ślinę i przepchnęłam się przez Jamesa, który wstał, by łatwiej było mi wyjść. Zniżając się po schodkach, gorączkowo myślałam nad tym, co zaraz powiem i kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Czytałam "Rozważną i romantyczną" zaledwie kilka razy, kiedy "Dumę i uprzedzenie" znałam prawie na pamięć. Dlaczego nie mógł mnie spytać o tę książkę? Lub chociażby o "Wichrowe Wzgórza". Niedawno ją skończyłam, bo wiedziałam, że będziemy ją omawiać.
Przeklinałam w duchu los, który mnie spotkał. Stanęłam pod tablicą interaktywną i kątem oka spojrzałam na profesora. Nie wydawał się specjalnie zainteresowany swoim studentem. Pochylony nad biurkiem, studiował coś w notesie, lecz kiedy chyba dotarło do niego, że już przyszłam, zamknął z trzaskiem zeszyt, aż podskoczyłam. Odwrócił się na krześle w moim kierunku, ruchem ręki zachęcając do rozpoczęcia.
Za co?, gorączkowo pytałam w myślach. Rozejrzałam się po sali. Wszyscy utkwili we mnie swoje spojrzenia. Nie znałam większości z tych osób i głupio się czułam. Publiczne wystąpienia nie były moją bajką. Przymknęłam powieki, splatając dłonie na plecach i zaczęłam się modlić. Nie wiedziałam nawet, o co mam poprosić, więc zaczęłam niemal błagać Boga, by coś w końcu przyszło mi do głowy.
Po chwili, kiedy czułam już, że moje policzki osiągnęły maksymalną temperaturę wrzenia, odchrząknęłam, otwierając oczy.
- Zostałam wywołana do omówienia problematyki uczuć Marianny Dashwood i Johna Willoughby'ego - oblizałam usta, miotając wzrokiem we wszystkie strony. - Skupmy się najpierw na pierwszym spotkaniu dwójki bohaterów.
Pan Richards podniósł rękę w górę.
- Myślę, że to nie jest istotne. Omów same uczucia, a nie gierki.
Wypuściłam powietrze z ust, marszcząc czoło.
- Och. Moim zdaniem ważne jest jednak spotkanie, by potem cokolwiek mogło przerodzić się w uczucie, profesorze - powiedziałam twardo, ale po jego spojrzeniu od razu zamilkłam i przez chwilę głowiłam się nad dalszymi słowami. - Marianna wraz ze swoją siostrą Eleonorą i matką, po śmierci ojca przeprowadza się do posiadłości Barton. Tam córki Pani Dashwood poznają swoich wybranków. Eleonora, stateczna i rozważna, znajduje szczęście u boku Edwarda Ferrarsa, Marianna zaś, roztrzepana i romantyczna, próbuje miłości u Johna Willoughby'ego.
- Na litość boską - przerwał mi profesor Richards. - Jestem pewien, że wszyscy, a przynajmniej większość osób tutaj zgromadzonych, czytała tę cholerną książkę - prawie krzyknął, na co się wzdrygnęłam. - Jeśli za kilka sekund nie zaczniesz tematu, o jaki prosiłem, nie zaliczysz roku.
- Chcę jakoś rozpocząć! - uniosłam się, zagryzając mocno dolną wargę. Wiedziałam, że posunęłam się za daleko, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać. Zdenerwował mnie.
- Mówisz o uczuciach, czy opowiadasz fabułę? - przechylił głowę w bok i nawet nie pozwolił mi się odezwać. - Tak myślałem - prychnął, odwracając się do mnie plecami. Otworzył notes i machnął coś w nim kilkakrotnie. - Za dwa tygodnie mamy zaliczenie. Wszystkim w grupie pozwolę pisać, ty natomiast będziesz odpowiadać - wyjaśnił, zerkając na mnie przez ramię. - Obleję cię, Bennet, jeśli coś schrzanisz. I mam nadzieję, że przygotujesz się do tego. Twoje nazwisko rodem z podwórka Jane Austen w niczym ci nie pomoże.
Przełknęłam ślinę i znowu się zarumieniłam, po czym pokiwałam szybko głową i upokorzona przy wszystkich, zeszłam ze spodka, idąc prosto do swojego miejsca. James posłał mi współczujące spojrzenie. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć i usiadłam na krześle, mocno zaciskając usta. Czułam, że wszyscy się na mnie gapią. Schowałam rękopis książki do torby i wyprostowałam się, patrząc na profesora. Siedział przy swoim biurku i pisał coś w notesie, a gdy skończył, zdjął okulary i przetarł oczy, wypuszczając powietrze z ust.
- Jesteście wolni - mruknął nagle, wstając i nakładając płaszcz.
Co to miało być? To koniec naszych zajęć? Uniosłam ze zdziwieniem brew, lecz byłam tak zła, że nie byłam w stanie nawet zastanawiać się, o co u licha chodzi naszemu nauczycielowi. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam za Jamesem, który przepuścił mnie w drzwiach. Na dworze zaczęło padać, a ja nie miałam niczego, czym mogłabym się ochronić. Przeklęłam w myślach. Ten dzień okazał się jednak najgorszym, a przecież jeszcze się nie skończył.
Studenci przechodzili obok mnie, ruszając na inne zajęcia. Co niektórzy skupiali na mnie spojrzenia. Miałam ochotę zjechać ich za ich zachowanie, ale jednak postanowiłam sobie odpuścić. Również ruszyłam do przodu, jednak przez to wszystko zapomniałam nawet, gdzie mam kolejny wykład. Przełknęłam ślinę i podniosłam oczy ku niebu, mrużąc je przez krople deszczu. Nagle zamiast ciemnych chmur zobaczyłam granatową bluzę.
Obok mnie stanął James, trzymając swoje ubranie nad moją głową.
- Dzięki - mruknęłam, starając się brzmieć na wdzięczną i chwyciłam kaptur bluzy, nakładając go sobie na głowę.
- Gdzie masz teraz? - spytał, a deszcz obmywał jego łagodną twarz. Ścisnęłam swoją torebkę i zerknęłam na niego, wypuszczając powietrze z ust.
- Wiesz co, nigdzie - wzruszyłam niedbale ramionami. - Odpuszczam resztę zajęć. Idziesz ze mną?
Zmarszczył czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wybacz, Chloe, ale mam dzisiaj do oddania wypracowanie z filologi - wyjaśnił, patrząc na mnie przepraszająco.
Świetnie, przeklęłam w myślach. Dlaczego ci wszyscy ludzie musieli być aż tak zdyscyplinowani? To ja taka byłam, nie oni. A kiedy ja nie chciałam taka być, to oni też nie powinni.
- Jasne - wzruszyłam niedbale ramionami i zaczęłam ściągać bluzę, wyciągając ją w kierunku Jamesa.
- Nie, zatrzymaj ją - pokiwał głową, wskazując na niebo. - Zmokniesz, kiedy będziesz wracać. Oddasz mi w poniedziałek - uśmiechnął się lekko.
- No dobra - westchnęłam, zakładając ją na siebie z powrotem. Była miękka i ciepła. No i zdążyła już zmoknąć, więc trochę się do mnie kleiła.
- Nie przejmuj się Richardsem - powiedział, gdy miałam się już oddalać. - Zadał ci piekielnie trudne i niesprawiedliwe zadanie. Jeśli chcesz, chętnie ci pomogę.
Uniosłam brew, badając jego wyraz twarzy.
- Mówisz serio?
- Jak najbardziej serio - uśmiechnął się szerzej. - Przecież też muszę nad tym przysiąść, a razem będzie nam łatwiej.
Zamyśliłam się na moment, a on pstryknął mi palcami przed nosem.
- Hej, Chloe, decyduj szybciej - zachichotał. - Jakbyś nie zauważyła, stoimy w ulewie.
- Wybacz - wywróciłam oczami, lekko się śmiejąc. - Myślę, że wspólna nauka to kusząca propozycja.
Jeszcze bardziej się rozpogodził.
- No i świetnie! Tak poza tym, jak mógł zmusić cię do mówienia o Mariannie? Przecież ty pasujesz do Eleonory.
Zmarszczyłam czoło, lecz po chwili się uśmiechnęłam.
- Tak, chyba masz rację.
- Na pewno mam - zaśmiał się szczerze. - Jak coś, mogę być twoim Edwardem.
- Przemyślę to - parsknęłam śmiechem i zaczęłam odchodzić w kierunku bramy. Mimo luźnego żartu Jamesa zaczęło przerażać mnie to, co powiedział. Co, jeśli rzeczywiście tak twierdził?
Nie, nie mógł. Ledwo mnie znał i jest tylko moim znajomym. Byłoby niedorzeczne, gdyby już czegoś ode mnie chciał.
Zamiast się nad tym zastanawiać, krzyknęłam z frustracji, kiedy pędzący po ulicy obok uniwersytetu samochód ochlapał mnie brudną kałużą. Zatrzymałam się i spojrzałam na swój przemoknięty strój. Auto się jednak zatrzymało, a drzwi lekko się uchyliły.
- Chloe, wsiadaj - usłyszałam i podniosłam spojrzenie, wybałuszając oczy.
Tylko nie to, pomyślałam, stawiając niepewnie krok w stronę wozu Justina.
*Bennet to nazwisko sióstr w książce Jane Austen pt. Duma i uprzedzenie.
________________________________
Dzięki za 60 tysięcy<33333
W rozdziale nie dzieje się za dużo, ale uwierzcie, że są to dosyć istotne sprawy, które będą miały wpływ na dalsze rozwinięcie niektórych sytuacji w fanfiction :D
Macie czytać pink champagne!!!
I komentujcie. Tylko od Was zależy, jak szybko pojawi się rozdział :)
Polecajcie bloga wszystkim możliwym osobom!
xox Werka
Aww mimo wszystko rozdział wspaniały :D Dlatego też boję się iść na studia ahahaha I nie idę. Mam to w dupie. Profesorowie będą na pewno okropni. Czyżby Chloe miała dwóch adoratorów? No pięknie! To teraz życzę jej powodzenia :D <3 Czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńhaha daj spokój może nie będzie tak źle :D
UsuńMimo że nie dzieje się zbyt wiele, to rozdział i tak świetny! Lubię twój styl pisania, czyta się naprawdę przyjemnie :) czekam na następny!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńNo takie wprowadzenie :)
OdpowiedzUsuńtroche króki i mało justina ale dobrze piszesz i niczego nie przyśpieszasz tak trzymaj !
OdpowiedzUsuńdziękuję!
Usuńjeju, jak zwykle jestem pozytywnie zaskoczona i nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. jestem ciekawa jak to wszystko dalej sie potoczy no i oczywiście ta tejamnicza postać Justina,czekam,aż w końcu czegoś się o nim dowiemy! Nawet te wątki z nim nie związane są ciekawe i podbudowują całą akcje przez co wszystko intryguje dwa razy bardziej!
OdpowiedzUsuńWeny i dziękuję, werka:*
awww dziękuję! <3
Usuńkurde, akurat w takim momencie, kiedy Chloe i Justin mają przebywać w swoim towarzystwie XD
OdpowiedzUsuńwybacz haha
UsuńSUPER ROZDZIAŁ SUPER PISZESZ BOZE KOCHAM TO WYDAJ WŁASNA KSIĄŻKĘ
OdpowiedzUsuńTHX
Usuń+JUŻ WYDAŁAM!!
UsuńCzekam na nn < 33
OdpowiedzUsuń<3
UsuńNie rozumiem o co chodzi temu wykładowcy. Dlaczego uwziął się właśnie na Chloe, przecież nie zrobiła nic złego. Zmartwił mnie Noah, czy to koniec jego związku z Lewisem? Tego bym nie chciała. No i James, widać, że Chloe nie jest mu obojętna i jestem ciekawa co dziewczyna z tym zrobi. Czuje się dobrze w towarzystwie Justina, ale jednoczeście darzy sympatią Jamesa. Jestem ciekawa co zaplanowałaś na ciąg dalszy, bo jestem pewna, że żadwn z elementów w tym opowiadaniu nie jest przypadkowy i każde zdarzenie ma znaczenie.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na kolejny rozdział :)
awww dziękuję kochana <3
Usuńoch, świetny rozdział! mogłabym czytać to opowiadanie bez końca :) uwielbiam Noah, jest świetnym przyjacielem. A ten cały profesor miał chyba jakiś zły dzień. Nawet mnie wkurzył, skubany. Poza ty, aaaaa dlaczego w takim momencie zakończyłaś?! Myślę, że nie należy oceniać dnia przed zachodem słońca i ten najgorszy dzień, zamieni się w bardzo, bardzo dobry dzień! no, bo przecież, czy sam fakt, że spędzi jakiś czas z Justinem nie wystarcza, by nazwać dzień "dobrym"?! A teraz.... czy James mówi serio?! W ogóle może mówić serio? Jeśli tak to jest to chyba jedno z najmniej dosłownych wyznań... może jeszcze nie miłości, ale uczuć, jakie słyszałam. Ale miejmy nadzieję, że nie mówił serio, bo jak tak, toooo...... problemy, problemy i jeszcze raz problemy!
OdpowiedzUsuńCzekam na nn! <3
three-months.blogspot.com
shy-boy-jb.blogspot.com
no dokładnie :D hahahah dziękuję kochana!
UsuńNie rozumiem tej sytuacji z tym wykładowcą. Wydaje mi się, że Jamesowi podoba się Chole ale nie zapowiada się na to, żeby dziewczyna odwzajemniła jego uczucia.. Jestem zdziwona tym przyjazdem Justina pod szkołę.. Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńdziękuję za komentarz! :)
Usuńjebany profesor grrr :/ ciekawe co dalej heheh <3
OdpowiedzUsuńsame :/
UsuńCudowny rozdział. Nie mogę już doczekać się następnego <3
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńO mamo, wiem, że bym tak nie zrobiła, ale temu profesorkowi to bym najchętniej prosto w pysk wystrzeliła. Jak ja nie znoszę, jak ludzie traktują mnie w ten sposób i może jeszcze nie dają dojść do słowa, a najgorsze jak zaczynają mówić ironicznie. Boże, zabiłabym hahaha. Mam nadzieję, że Chloe mimo wszystko z palcem w nosie zaliczy rok. I kurcze, ten Justin na sam koniec. Odwiezie ją grzecznie do domu czy może zabierze na romantyczną przejażdżkę w deszczu? Chyba że ma względem niej jeszcze inne zamiary. I kurcze, szkoda mi Noah. Oby Lewis przypomniał sobie, że ma lat 22 a nie 12. Weny, misia <3
OdpowiedzUsuń18th-street-jbff.blogspot.com
hihihi dziękuję <3
UsuńNie moge sie doczekac następnego!
OdpowiedzUsuń